Klepanie kos na żelaznych „babkach”
Czas żniw regulowała pogoda. Na ogół trwały one od początku lipca do połowy sierpnia. Żniwowanie wieńczyły dożynki. Jak było dawniej, tak i dziś podziękowania za urodzaje kieruje się ku Bogu i Matce Boskiej Zielnej, a nieodłącznymi elementami święta plonów - znanego i praktykowanego we wszystkich regionach Polski - są Msza św. oraz wieniec dożynkowy, zdobiony kolorowymi wstążkami, wyplatany z kłosów zbóż, kiści czerwonej jarzębiny, warzyw, owoców i kwiatów. - W przeszłości - na co zwraca uwagę Jan Aleksandrowicz, pomysłodawca strony internetowej „Dawny Krzesk”, ocalającej od zapomnienia miejsce swojego urodzenia i dzieciństwa - wieńce miały zwykle kształt korony, serca lub koła. Współcześnie przybierają przeróżne kształty i formy.
– W Krzesku dożynkowa uroczystość przypadała na pierwszą niedzielę po 15 sierpnia i miała charakter religijno-ludowy – sygnalizuje. Zanim jednak gospodarze mogli wznieść ku niebu dziękczynienie za obfitość plonów, przez długie tygodnie trudzili się na roli… Jak to kiedyś bywało? Opowieść pana Jana przywołuje cenne wspomnienia – ku pamięci starszych, którzy z sentymentem pielęgnują przeszłość, i dla młodego pokolenia – jako lekcję szacunku wobec ciężkiej pracy rodziców i dziadków.
Szykowali kosy i pałąki
Opis dawnych zwyczajów mój rozmówca opatruje spostrzeżeniem, iż żniwowanie wypadało rozpocząć w sobotę, czyli dzień poświęcony Matce Bożej. – Najpierw było podkaszanie. W niektórych regionach początek żniw wyznaczał też głos przepiórki i nawet gdy kłosy nie były jeszcze w pełni dojrzałe, wychodziło się w sobotę na pole i ścinało niewielką ilość zboża, czekając na stosowny czas rozpoczęcia żniwowania – objaśnia.
Uwagę, iż sygnałem do rannego wstania było pianie koguta, J. Aleksandrowicz okrasza wspomnieniem odgłosu klepania kos na żelaznych „babkach” wbitych w drewniany pniak. – Gospodarze szykowali kosy i pałąki i kiedy tylko rosa opadła, szli do pracy. W tym czasie kobiety przygotowywały w domu zupę. Był też świeży chleb, jajko na twardo, masło lub maślanka. Zdarzało się, że zabierano ze sobą krowy, aby pasły się na pobliskim pastwisku bądź po miedzach. Pozwalało to żniwiarzom gasić pragnienie piciem mleka prosto od mućki – podpowiada.
Za nim szła zbieraczka
Powołując się na wspomnienia dziadka i ojca, regionalista z zamiłowania przypomina, że zboże żęto zawsze poświęconymi wcześniej sierpami i kosami. Religijny akcent żniwowania towarzyszył też pierwszym pokosom. – Ścięte kłosy z pobłogosławionych znakiem krzyża pól układało się właśnie na krzyż. I czynił to zawsze gospodarz ziemi – objaśnia. Pan Jan tłumaczy też, że po każdym pokosie gospodarze ostrzyli kosy osełką, a samo żniwowanie toczyło się w określonym rytmie i porządku. – Zboże żęto od świtu do zachodu słońca. Kośnik ustawiał się do koszenia w taki sposób, aby podcięte łodygi nie opadały na ziemię. Za nim szła zbieraczka, która podnosiła zboże z pokosu, podbierając je rękami. Po uzbieraniu pełnego naręcza przystawała, by wyciągnąć z niego kilkanaście łodyg. Następnie, podzieliwszy je na dwie części, ukręcała pasek, którym wiązała zboże w snopek – opowiada. Często zajęcie to, o ile paski nie były przygotowane zawczasu, powierzano także dzieciom.
Ze wschodu na zachód
Około południa – jak wspomina mój rozmówca – był czas na odpoczynek i posiłek. – Żniwiarze siadali na snopkach, a jeśli była taka możliwość, chronili się w cieniu drzewa. Byli zmęczeni, ale zadowoleni z wykonanej pracy. A jak jedzenie wtedy smakowało… Przed zachodem słońca – wznawia opowieść – snopki ustawiano w tzw. dziesiątki. Cztery tworzyły środek, o który opierało się pozostałe – po trzy z każdej strony. Dziesiątki stanowiły także ochronę przed deszczem. I nieraz żniwiarze kryli się w środku w oczekiwaniu na poprawę pogody…
Przybliżając „technikę” żniwowania, pan Jan tłumaczy, iż punktem odniesienia zawsze było słońce. – Szło się ze wschodu na zachód. Taki system zapewniał właściwe wykonanie każdej pracy. Całodzienna wędrówka słońca wyznaczała też – można rzec – kierunek życia: od rannego wstawania po wieczór, kiedy to szło się na zasłużony odpoczynek. No chyba że ziemia była znacznie oddalona od gospodarstwa – zaznacza. – Wtedy zdarzało się żniwiarzom nocować w polu.
Oborywanie brody
Jako jeden z najpiękniejszych zwyczajów żniwnych zapamiętanych z lat dzieciństwa J. Aleksandrowicz wskazuje brodę. – Na polu, najczęściej w pobliżu drogi, zostawiało się kępkę niezżętego zboża i opielało się ją, co miało zapewnić urodzaj i ochronić przyszłoroczne uprawy przed chwastami. Końce kłosów zawiązywało się słomą, a całość dekorowało kwiatami polnymi i gałązkami. To jednak nie koniec „magicznych” zabiegów! Równiankę należało jeszcze trzykrotnie oborać… najładniejszą dziewczyną ciągniętą pod pachy – podpowiada. Broda na polu była też dla postronnych jednoznacznym symbolem końca żniwowania.
Po uczynieniu zadość ludowej tradycji, nadchodził czas rekreacji. – Towarzystwo udawało się na pohulankę do karczmy albo gospody, a ofiarną brodę zostawiano myszom i ptakom. Wierzono, że gdyby nie ta „ofiara”, szkodniki mściłyby się zapiekle przez cały następny rok – sugeruje. – Po ścięciu zboża następowało grabienie rżyska – dużymi grabiami, aby zgarnąć resztki kłosów. Później te zgrabki zwoziło się do stodoły i była młocka.
Jak to dawniej bywało
– W dawnej parafii Krzesk i gminie Królowa Niwa, jadąc drogami w czasie sianokosów, żniw czy wykopek, można było zobaczyć całe gromady dorosłych i dzieci pracujących na polu – pan Jan nie ukrywa, iż z wielkim sentymentem powraca wspomnieniami do lat 60 i 70; czasu dzieciństwa spędzonego na wsi w gospodarstwie rodziców. – Dziś praca na ziemi, choć nadal ciężka i często mało opłacalna, w dużej mierze opiera się na mechanizacji rolnictwa. Nie wyobrażam sobie jednak żniw bez dziesiątków i brody – podkreśla.
Miłośników dawnych tradycji zachęca też do odwiedzenia swojej strony internetowej, która zawiera m.in. bogatą galerię archiwalnych zdjęć ukazujących żniwa w okolicach Krzeska.
AW