Propozycja jak najbardziej wyborcza
Gdy wyprzedziłem ten samochód, okazało się, że jego kierowcą jest młoda blondynka. Zapewne nie wiedziała albo nie powiadomiono jej, co ma napisane na klapie tylnej samochodu. To nic nieznaczące zdarzenie przypomniało mi się, gdy przyglądać się zacząłem bliżej kampanii do samorządów prowadzonej przez poszczególne partie i ugrupowania. Jakoś mam wrażenie, że jeśli nawet frontowo prezentują się oni jak najbardziej przykładnie, to jednak oglądani z tyłu mówią to samo, co usta przyklejone do karoserii samochodowej. Pierwszym przykładem jest dla mnie kandydat na prezydenta stolicy naszego państwa Rafał Trzaskowski. Jego propozycje, zdaniem oponentów, całkowicie go pogrążające, gdyż będące powieleniem pomysłów z poprzednich elekcji, wynikają (jak twierdzi) z dogłębnej analizy straszliwych skutków rządów Zjednoczonej Prawicy.
Jeśli za pewnik przyjąć to, co głoszą jego przeciwnicy, można by zaryzykować tezę, iż jego ugrupowanie ma tak żelazny program, że nie musi go zmieniać na każde wybory. Po prostu ciągle obiecują to samo. Moją uwagę jednakże przykuło uzasadnienie skorzystania przez niego z programu 300+, czyli dofinansowania polskich rodzin w związku z rozpoczętym rokiem szkolnym. Zapytany, czy skorzystał z tego dofinansowania, bez żadnej żenady stwierdził, iż zapewne jego żona to uczyniła. Oczywiście zaznaczył natychmiast, że zrobili to, by wziąć odwet na państwie rządzonym przez PiS, który łupi niemiłosiernie Polaków różnymi daninami i podatkami oraz wzrostem cen. Skoro jednak nie zgadza się z polityką rządu, nie powinien wyciągać ręki po to, co „naznaczone jest ludzką krwawicą i krzywdą”. W ten sposób okazałby solidarność z pokrzywdzonymi i miałby czyste sumienie. Można jednakże, rozpatrując kandydowanie w wyborach, odnaleźć w tym działaniu zapowiedź sposobów postępowania w przypadku, gdy stolec włodarza stolicy weźmie w swe posiadanie. Sięgając po owe świadczenie, pokazał, że skorzysta z każdej nadarzającej się okazji, by wesprzeć swój budżet domowy. W tym przypadku postąpił zgodnie z prawem, ale znając nawet wycinkowo to, co działo się w warszawskim ratuszu za rządów jego mentorki i koleżanki partyjnej, można podejrzewać, że ten element szybko pójdzie w niepamięć. W końcu dla chleba i ku wypełnieniu obowiązków rodzinnych można się poniżyć nie tylko do brania z łaski PiS, ale i do innych zachowań, jak lepienie szyb w drzwiach i tym podobnych działań instalatorskich. Przekaz medialny tego tłumaczenia jest prosty: nie oprę się żadnym możliwym i prawnie niezabronionym metodom zdobycia funduszy dla swojej rodziny. A gdy jeszcze pomyśli się, że jego partia uważa siebie za wielką rodzinę, to wdzięczne słowa z napisu samochodowego zaczynają się jawić jaskrawo w umyśle wyborców.
Nie każdy Janosik jest szlachetny
Po drugiej stronie barykady także nie można odmówić sobie przyjemności zauważenia narastającej chęci przypięcia sobie samochodowej łatki. W czasie ostatniej konwencji rządzącej koalicji ze strony premiera rządu padły przynajmniej dwa stwierdzenia, które przypominały usta wspomniane na początku. Otóż premier stwierdził był, iż dla sprawniejszego działania państwa lepiej byłoby, gdyby władze samorządowe były tej samej proweniencji, co władze krajowe. Owszem, można odczytać te słowa, że w rodzinie zawsze łatwiej się dogadać, ale pewne niedopowiedzenie pozostaje. Przecież ta wypowiedź może oznaczać także, że inni z władzą dogadać się nie będą mogli, bo ona nie będzie ich traktować jako swoich. Byłoby to niebezpieczne dla traktowania Polski w kategoriach wspólnoty. Można również w tym stwierdzeniu dopatrzeć się ewentualnego pasa transmisyjnego, który łatwo będzie przenosił obciążenia ekonomiczne na samorządy, a te rodzinnie nawet nie jękną w ramach protestu. Zauważalne to było przy innej okazji, gdy – mówiąc o projekcie pracowniczych planów kapitałowych – pan premier oświadczył, że nie generują one wzrostu kosztów po stronie pracodawców. Lecz ustanowienie obowiązku dopłacania przez pracodawcę z własnych środków minimum 1,5% do wpłat na owe rachunki stanowi realne podwyższenie obciążeń pracodawcy. Czy nie jest to więc zwiększenie kosztów pracy? Jak najbardziej jest. Po prostu od zysku pracodawca musi uszczknąć, by taką wypłatę sfinansować. Nie można więc mówić, że białe jest czarne. I o ile z tezą o konieczności zwiększania oszczędności Polaków zgodzić się trzeba, to w uzasadnieniu mamy radosny napis z tylnej klapy samochodu.
Łabędzia nuta
W jednym z polskich miast, wykorzystując kampanię wyborczą, pewien biznesmen postanowił zareklamować swoją działalność. Wydrukował plakaty, do złudzenia przypominające wyborcze, na których obiecywał wszystko, łącznie z dostępem do morza oddalonego o kilkaset kilometrów od tegoż miasta. I byli tacy, którzy mu uwierzyli. W innej miejscowości zarejestrował się komitet, który w swojej nazwie ma słowa: „zaznacz tutaj”, a za cel tylko sprawdzenie, ilu z wyborców bezwiednie podąży za tymi słowami. Krótko mówiąc, celem działania jest wykazanie, iż chociaż oburzamy się, gdy widzimy napis: Kiss my ass, to jednak bezmyślnie wykonujemy to, co jest zawarte w tej propozycji. Może więc warto festiwal obietnic i partyjnego zacietrzewienia prześwietlić rozumem i wybrać to, co naprawdę jest potrzebne w naszej małej ojczyźnie. Wskazanie przeze mnie w felietonie przykładów dwóch partii nie jest wskazywaniem czytelnikom, co mają zrobić 21 października. To tylko ilustracja do zachęty, by tego dnia użyli rozumu. Chyba, że lubią całować czerwone usta umieszczone na tylnym zderzaku.
Ks. Jacek Świątek