Komentarze
Źródło: pixabay
Źródło: pixabay

Sprzedawcy dymu

Nie jest dobrze pełnić rolę Kasandry. Nie dość, że zmierzyć się trzeba z zapotrzebowaniem społecznym na spokojne życie i dawki ułudnego szczęścia, to jeszcze w tle majaczy się śmierć najczęściej z ręki swoich.

Nikt, a zwłaszcza we współczesnym świecie, nie jest zainteresowany słuchaniem hiobowych wieści raniących uszy nastawione raczej na pochwały. Problem jednak w tym, że bez spotkania się z twardą rzeczywistością nie ma możliwości trwałego zaznania szczęścia. A i spokój istnienia jest raczej ułudą. Można przecież, siedząc na kraterze czynnego wulkanu, mówić o ocieplaniu się klimatu jako przyczynie doznawania zbytniego ciepła. Tylko że przyczyna wydaje się wadliwie określona, a co za tym idzie podejmowane środki zaradcze są chybione. Przed erupcją lawy nie ochroni parasolka czy nawet hektolitry wypitej wody. Piszę te słowa w kontekście pojawiających się w mediach, także katolickich, uspokajających wypowiedzi na temat gwałtownego zamieszania wokół i w Kościele. Nie od dzisiaj to zamieszanie nazywane jest dosadnie i nie bez racji kryzysem. Jego zasięg i siła narosła w ostatnim czasie tak znacznie, że nie można już dzisiaj udawać, że go nie ma.

Niektórzy więc przyjmują strategię bagatelizowania sytuacji kościelnej, podając w ferworze dyskusji takie czy inne argumenty mające raczej posmak zasłony dymnej, aniżeli gorzkawego nawet antidotum. A to nie wróży nic dobrego samej wspólnocie wierzących. Z rzetelnego rozpoznania sytuacji może wyrosnąć odpowiednia odpowiedź, a nie z przekonywań, że najlepszą reakcją jest tzw. nicsięniestalizm.

 

Historia nie jeden zna błąd

Przypomnienie sytuacji Troi i skrajnych reakcji na drewnianego konia pozostawionego przez najeźdźców doskonale koresponduje z dzisiejszymi komentarzami na temat tego, co dzieje się w Kościele i wokół niego we współczesnym świecie. Nie dlatego, że wieszczy rychły koniec instytucji, ile raczej dlatego, że klęska grodu Priama wynikła z wadliwej oceny sytuacji i braku właściwej obrony. Spoglądanie wstecz i przypominanie faktów historycznych związanych z innymi przesileniami w łonie Kościoła może mieć walor edukacyjny, ale na pewno nie jest w stanie doprowadzić nas do zrozumienia tego, co się dzieje, a co za tym idzie również do podjęcia właściwych środków zaradczych czy też ratunkowych. Po pierwsze dlatego, iż to, z czym mamy do czynienia, dzisiaj nijak się ma do wcześniejszych zawirowań kościelnych. Dotychczasowe rozłamy kościelne i zawirowania kulturowe miały jeden wspólny mianownik, a mianowicie były najczęściej sporami o proweniencji teologicznej lub na polu dyscypliny kościelnej, a ponadto rozgrywały się w ramach wspólnej i ustalonej kultury społecznej. Ta sytuacja pozwalała na podejmowanie właściwych kroków, z możliwością dość prostego odniesienia się do społeczności nie tylko kościelnej. Obecnie mamy do czynienia z negacją prawdy o świecie, człowieku i Bogu. A to oznacza nie tylko ograniczone, jeśli nie niemożliwe odniesienie się do wspólnego mianownika cywilizacyjnego, lecz również zagraża spójności nauczania kościelnego na najbardziej podstawowym poziomie. Jedynym wspólnym polem może być co najwyżej poziom wewnętrznych potrzeb ludzkich, ale właśnie to znajduje się obecnie na celowniku władcy tego świata. Jedno jest w tym pewne: dzisiejszego kryzysu kościelnego nie można i nie sposób porównać z dotychczasowymi historycznymi zawirowaniami eklezjalnymi. Wskazuje na to jeszcze jeden fakt. Dotychczasowe kryzysy kończyły się rozłamami w Kościele. Wbrew pozorom taki stan był pozytywny, gdyż odsłaniał pole sporu – prawdę. Dzisiaj, mimo kroczącej schizmy wewnętrznej, nikt na taki krok się nie decyduje. Zanikła bowiem prawda.

 

Półwiecze schizmy

Jeśli poszukiwać w przeszłości czegokolwiek, to przede wszystkim przyczyn tego, z czym mamy dzisiaj do czynienia. A właściwie symptomów zasadniczych zmian w kulturze zachodniej, których owoce dzisiaj zbieramy. Wśród rocznic, jakie obchodzimy w 2018 r., zapomnieliśmy trochę o wydarzeniach sprzed pół wieku, a mianowicie o tym, co dzisiaj nazywamy eufemistycznie rewolucją seksualną. Wbrew jednak powierzchownym opiniom w rewolcie 1968 r. wcale nie chodzi jedynie o prawa kobiet czy też mniejszości seksualnych. Były one li tylko symbolem dokonującej się zmiany cywilizacyjnej, która przypadkowo (?) zbiegła się ze zmianami posoborowymi w Kościele Katolickim. O jaką jednak zmianę właściwie chodziło? Warto wspomnieć wydarzenie, które większość historyków uważa za detonator wszystkich innych, a mianowicie happening z Golden Gate Park w San Francisco, który miał miejsce 14 stycznia 1967 r. Powodem jego zorganizowania była delegalizacja LSD, czyli narkotyku. Przebieg samego wydarzenia pokazał jednak prawdziwe oblicze tego, co miało nadejść. Datę wydarzenia ustalił astrolog Gavin Arthur, który twierdził, że będzie to dzień sprzyjający międzyludzkiej komunikacji, a także, że tego dnia liczba żyjącej na świecie ludności będzie równa liczbie wszystkich zmarłych w historii świata. Początek samej „imprezy” wyznaczył druidyczny obrzęd błogosławienia ziemi, zaś w czasie trwania tegoż „festiwalu” rozdawano w formie narkotykowej komunii LSD (co później można było zauważyć chociażby w filmie „Hair”). Ciekawostką jest fakt, że przybyli na to wydarzenie rodzice oddawali swoje dzieci pod opiekę gangu motocyklowego Hell Angels (Anioły Piekieł), który nie tylko trudnił się działalnością przestępczą, lecz także miał proweniencje rasistowską, co niezbyt korespondowało z ideologią hippisowską. Już ten krótki opis pokazuje, o co właściwie w całej tej „rewolucji” chodziło. Oderwanie do całokształtu cywilizacyjnego na rzecz dowolności i subiektywności odczuć oraz przeżyć przy całkowitym zatraceniu kontaktu z prawdą.

 

Jak dzieci we mgle

Dzisiejsza sytuacja w Kościele jest niestety pokłosiem dojścia tych samych idei w łonie wspólnoty wierzących nie tylko do głosu, ale również do elementów decyzyjno-teologicznych. Nie wróży to dobrze wszelkim próbom sanacji. Rozpaczliwym krzykiem jest stwierdzenie zawarte w materiałach roboczych na najbliższy synod, w którym wprost mówi się o pierwszeństwie rzeczywistości przed ideami. Ten krzyk ginie jednak w sosie ideologicznym, którym okraszono wspomniany dokument. I to samo jest najlepszym dowodem, iż dzisiejszy kryzys nie jest jednym z wielu, z jakimi zmagał się Kościół na przestrzeni wieków. To jest realna walka o życie lub o śmierć.

Ks. Jacek Świątek