Rozmowa buduje więzi
Od 2006 r. prowadzę mediacje karne, a od 2010 r. - rodzinne. Moje działania obejmują teren Sądu Okręgowego w Lublinie, ale najwięcej spraw otrzymuję z Sądu Rejonowego we Włodawie. Od dawna moją pasją było wypełnianie zadań kuratora społecznego, co czynię nieprzerwanie od 1985 r. Praca ta pokazała, że jeśli kontakt z rodzinami odbywa się na płaszczyźnie rozmowy i porozumienia, to uregulować można nawet bardzo trudne sprawy. Pełniąc funkcję kuratora, jednocześnie pracowałam w zawodzie pedagoga. Myślę, że moje doświadczenie zawodowe bardzo mi pomogło w podjęciu decyzji, aby zostać mediatorem. Mediator ma za zadanie wysłuchać racji obu stron konfliktu, który jest przedmiotem sprawy, i wspólnie wypracować ugodę między nimi. Praktyka pokazała, że mnóstwo spraw sądowych można rozwiązać, ludzie podają sobie ręce, padają sobie w objęcia, płyną łzy.
Jaka była Pani pierwsza mediacja i z jakim efektem?
Pierwsza przeprowadzona mediacja dotyczyła konfliktu w rodzinie. Była to tzw. rodzina patchworkowa: kobieta z córką i mężczyzna z dwojgiem wspólnych dzieci. Kobieta doprowadziła do konfliktu między pasierbicą a ojczymem. Mężczyzna był człowiekiem cichym i pracowitym. O pasierbicy mówił, że jest w stosunku do niego agresywna, choć on ją lubi i ma wobec niej jak najlepsze intencje. Dziewczyna była w drugiej klasie szkoły średniej, mieszkała w internacie i do domu przyjeżdżała w weekendy. Każda jej wizyta kończyła się kłótnią. Spotkałam się z nią w szkole, w pokoju pedagoga. Opowiadała, że ojczym jest człowiekiem złym i na pewno jej nie lubi. Zapytałam ją, czy powie to w jego obecności. Zgodziła się. Mężczyzna z kolei podał fakty, które przeczyły, że ma złe intencje. Zgodził się przeprosić dziewczynę. Ona także, ze łzami w oczach, przeprosiła ojczyma. Padli sobie w objęcia. Przez jakiś czas utrzymywałam kontakt z nastolatką. Dowiedziałam się, że w jej rodzinie wszystko się układa, a ona poprawiła swoje oceny w szkole.
Mediacja usprawnia komunikację między stronami. Ale słyszy się często, że to właśnie jej brak doprowadza do konfliktów?
Po latach mediowania moja konkluzja brzmi: ludzie ze sobą nie rozmawiają, co jest źródłem konfliktów, zdrad i różnych problemów. W trakcie mediacji jest zasada, że jedna osoba mówi, a druga słucha, i tak na zmianę. Taka sytuacja sprawia, że ludzie zaczynają siebie rozumieć, co wcześniej nie było możliwe. Wysłuchanie siebie nawzajem następuje w obecności mediatora, który jest neutralny i nie ocenia. Spotkanie także odbywa się w miejscu neutralnym – nie może to być budynek sądu, policji, domu prywatnego czy kawiarni. Jedno z moich pierwszych pytań dotyczy właśnie miejsca. Pytam, czy osoby, które przyszły na mediację, dobrze się czują w danym pomieszczeniu. Dla rozluźnienia sytuacji proponuję kawę, herbatę lub wodę. Staram się zbudować płaszczyznę do rozmowy. Uciążliwe są mediacje rodzinne, gdy np. sprawcą jest mąż. Małżonkowie mają trudność w wyjaśnieniu konkretnej kwestii, której dotyczy mediacja i wypominają sobie zdarzenia sprzed lat. Drobne, wydawałoby się, nieporozumienie może przysporzyć dużych kłopotów. Tak było w przypadku małżeństwa z dużym stażem, których sprawą także się zajęłam. Mężczyzna uderzył żonę tylko z tego powodu, że nie dopilnowała krów. Zwierzęta uciekły z podwórka w czasie, gdy kobieta była w piwnicy – w miejscu, w którym nie słychać nawet nadjężdżającego samochodu. Mężczyzna nie wiedział, że żona jest w piwniczce, doszło do awantury. Przyjechała policja, sprawa trafiła do sądu. Następnie przez długi czas małżonkowie nie odzywali się do siebie, kobieta przestała gotować, miała nawet zamiar wyprowadzić się z domu. W czasie mediacji okazało się, że przez zwykłe nieporozumienie mężczyzna zareagował brutalnie. Zrozumiał, że żona nie miała możliwości usłyszenia biegnących krów. „Nie mówiłaś, że byłaś w piwniczce. Gdybym wiedział, tak by się nie stało” – wyjaśniał. Kobieta odpowiadała: „Nie zdążyłam powiedzieć”. Rzeczywiście, krzycząc, nie słyszeli siebie nawzajem. To przykład pokazujący, że brak porozumiewania się lub niewłaściwa komunikacja doprowadzają do sporów.
Mediator powinien posiadać umiejętność słuchania, ale niekiedy słowa nie wystarczą. Czy są inne sposoby złagodzenia konfliktu? Jakich narzędzi Pani używa?
Zdarza się, że sprawca wchodzi w rolę ofiary, wtedy trzeba stanowczo zwrócić uwagę na meritum sprawy, niejako przywołać do porządku. Podam przykład: to była rodzina z czwórką dzieci. Małżonkowie trafili do mnie, bo „zmęczyli się sobą”. Mężczyzna trochę popijał, a kobieta, czując się niedowartościowana, zażądała rozwodu. Na wspólnym spotkaniu stworzyliśmy plan, jak będzie wyglądało ich życie po rozwodzie. Na pierwszej sesji wyjawili mi: „Powiedzieliśmy dzieciom, że jedziemy na spotkanie z panią, która nauczy nas rozmawiać”. Rzeczywiście w domu brakowało komunikacji, wspólnych posiłków, wspólnej modlitwy. W trakcie kolejnej rozmowy okazało się, że małżonkowie nie mają pomysłu, kto będzie zajmował się dziećmi po rozwodzie. Po tygodniu doszło do kolejnego spotkania. Wtedy zabrałam ze sobą Pismo Święte z myślą o przedstawieniu fragmentu dotyczącego mądrości salomonowej. Zgodzili się, abym przeczytała im opowieść biblijną na temat dwóch kobiet spierających się o to, która jest matką dziecka. Historia ta mocno podziałała na małżonków. Kobieta zaczęła pytać o możliwość terapii małżeńskiej. Mężczyzna także był zainteresowany. Dla dobra dzieci małżonkowie podjęli terapię. Dziś są razem.
Dziękuję za rozmowę.
Joanna Szubstarska