Dzieci – wielbłądy
Wiele lat temu w socjologii pojawiło się pojęcie „globalnej wioski” (global village). Autor sformułowania Marshall McLuhan chciał w ten sposobów zaakcentować szansę, jaką kryje internet. W podzielonym świecie sieć miała nieść ze sobą bliskość, poprawić komunikację, wpłynąć na poprawę relacji. Niewątpliwie tak się stało. Wraz z rozwojem technologii pojawiły się jednak problemy, których istnienia (i skali) jeszcze ćwierć wieku temu nikt nie byłby w stanie przewidzieć. Technologia zdominowała człowieka. Globalizacja zaczęła jednoczyć i zarazem dzielić. Ludzie, podporządkowani stechnicyzowanemu światu, zaczęli gubić indywidualność, zdolność wyrażania siebie i nawiązywania relacji. Łatwiej dziś przychodzi napisać email, sms, niż spotkać się z drugim człowiekiem. Tzw. komunikacja zapośredniczona ukradła szansę na spojrzenie w ludzkie oczy, uśmiech (zastępowany kombinacjami znaków, czyli emotikonami).
Na ulicach, w przedziałach pociągów i tramwajów, poczekalniach, korytarzach szkolnych, chodnikach pojawili się „ludzie- wielbłądy”. Ciągle pochyleni nad wyświetlaczami swoich telefonów komórkowych, tracący zdolność analizy otaczającej rzeczywistości. Zmęczeni, ogłuszeni wielością cyfrowych bodźców…
Cyfrowe dzieci śpią krócej
Nic dziwnego, że pośród badaczy, pedagogów – z przerażeniem patrzących na to, co się dzieje! – w lawinowym tempie zaczęło przybywać głosów krytycznych. „Nie żyjemy w globalnej wiosce, ale raczej w globalnej metropolii, na globalnym dworcu czy stacji, przez które przewala się «samotny tłum» – pisał Ryszard Kapuściński – tłum mijających się obojętnie, zapędzonych, znerwicowanych ludzi, którzy nie chcą się wzajemnie znać i zbliżyć. Prawda jest raczej taka, że im więcej elektroniki, tym mniej ludzkich, człowieczych kontaktów.” („Powinności obywatela świata wielokulturowego”).
A wielkie miasto – nawet cyfrowe – nie zasypia nigdy. ...
Ks. Paweł Siedlanowski