Wygrana? Tylko kłopot
Porażka najmocniejszej drużyny klubowej z amatorami z Luksemburga czy występ reprezentacji na najważniejszej imprezie piłkarskiej świata, o którym bez wstydu pamięta już tylko wikipedia, na pewno uświadomiły przeciętnemu Kowalskiemu, na co może liczyć, gdy na myśl przychodzi mu hasło „polski futbol”. Jakby tego było mało, co najmniej raz w tygodniu do opinii publicznej przedostają się informacje o rzekomych powiązaniach władz klubowych z ruchami kibicowskimi, oskarżonymi o - delikatnie mówiąc - praktykowanie złych zachowań. Gdzieś daleko od wstrząsających całym krajem blamaży i skandali rozgrywa się dramat zawodników czwartoligowego klubu Ożarowianka Ożarów Mazowiecki, którzy postanowili zrobić działaczom na złość i włączyć się do walki o awans na wyższy szczebel rozgrywkowy. W obecnym sezonie Ożarowianka spisywała się naprawdę dobrze.
Drużyna zaczęła seryjnie wygrywać – triumfowała w ośmiu z 12 ligowych spotkań, dzięki czemu zajmowała pozycję wicelidera. W sercach sympatyków zaczęła tlić się nadzieja na awans do trzeciej ligi. Zapędy te zostały jednak stłumione w zarodku ze względu na skromną sytuację finansową klubu. Działa on na zasadzie stowarzyszenia, a pieniądze, którymi operują działacze, pochodzą przede wszystkim z urzędu miasta oraz od ludzi dobrej woli, zwanych powszechnie sponsorami. Władze klubu nie spodziewały się tak dobrej passy, problemem stały się więc premie obiecane piłkarzom za zwycięstwa. Tymczasem drużyna wygrywała i wygrywała, co działaczy załamywało jeszcze bardziej, a każde kolejne zdobyte trzy punkty wpędzały ich w otchłań rozpaczy. W oficjalnym oświadczeniu działacze tłumaczą brak funduszy koniecznością naprawy dachu, spłatą zaległych składek ZUS oraz mniejszymi wpływami od sponsorów. Z powodu braku porozumienia między działaczami a zawodnikami jeden z meczów Ożarowianka oddała walkowerem, kolejny przegrała czterema bramkami. Aż w końcu postanowiono wycofać zespół z rozgrywek.
Swoją decyzją działacze klubu dali piłkarzom do zrozumienia, żeby porzucili wszelkie wartości, które wpajano im od najmłodszych lat i zwyczajnie się podłożyli. W tym miejscu warto przywołać klasyka, który na pytanie, czy warto wygrywać kolejne spotkania, odpowiada: „a po co to komu?”. Po drugie, smutno, że oczywistym staje się, iż zawodnicy ligi podwórkowej nie będą, narażając się na kontuzje, udeptywać murawy dla samej satysfakcji, poprawy kondycji i w celu rozsławienia klubu. Nie będą „umierać” za klub, dopóki na koncie nie będzie zgadzać się ilość zer. Szkoda…
Kinga Ochnio