Bo przecież promocja…
Ten sklepowy savoir-vivre okazuje się być bardzo przydatny zwłaszcza w takim dniu wzmożonych promocji i wyprzedaży, jak zwany z angielskiego Black Friday. Co prawda polski odpowiednik zwyczaju rodem zza oceanu ma z nim tyle wspólnego, co Korea Północna z demokracją, ale okazja to zawsze okazja. Tym bardziej, że z każdej strony atakują nas reklamy przekonujące, iż oto trafia nam się największy interes życia... Nawet gdy chodzi o zgrzewkę cukru przecenioną o 10%. Zaprzepaszczenie takiej szansy może nas tylko wpędzić w otchłań kompleksów i rozpaczy. Jak tu nie skorzystać? W efekcie w koszykach lądują produkty spożywcze w ilościach hurtowych. Co prawda po kilku dniach trzeba wyrzucić je do śmieci, bo właśnie minął termin ważności. No ale kto by się przejmował tym, że w Polsce co roku marnuje się ok. 9 mln ton żywności. Trzeba kupić na zapas, bo przecież jest promocja. To nic, iż czasem oznacza ona, że towar po obniżce jest droższy niż przed...
Sam zakup wcale nie jest taki łatwy. Do realizacji konsumpcyjnych potrzeb wiedzie bowiem długa droga pełna niebezpieczeństw, pułapek i innych kłopotów. Pierwsze wyzwanie czeka tych, którzy na zakupy wybierają się samochodem. Wystarczy informacja o jakiejś superokazji, aby znalezienie wolnego miejsca w odległości mniejszej niż kilka kilometrów od wejścia do sklepu stało się mission impossible. To wyzwala kreatywność u kierowców – parkują auta dosłownie wszędzie, nie wyłączając przejść dla pieszych, trawiastych poboczy czy miejsc dla karetek.
Za sklepowymi drzwiami wcale nie jest prościej. Walkę o ogień przypomina wejście w posiadanie koszyka czy wózka na zakupy. A potem niespuszczanie go z oczu. Zawsze bowiem gdzieś w pobliżu czai się ktoś, kto uzna, że jeśli na chwilę odstawiam koszyk na ziemię, by zabrać z półki słoik z dżemem, to znaczy, że najwyraźniej go nie potrzebuję. Potem jeszcze trzeba wykonać slalom między wózkami barykadującymi sklepowe alejki, co u niektórych może wywołać wyrzuty sumienia z powodu zaniedbanych ćwiczeń fitness. A wspomniane wózki uginają się pod naporem znajdujących się w nich produktów. Ludzie kupują absolutnie wszystko. Myślę, że gdyby ktoś nakleił napis „promocja” na chłodni do wędlin, to na pewno znalazłby się na nią jakiś chętny amator.
Na koniec pozostaje już tylko stanie w ciągnącej się niczym Mur Chiński kolejce. Czas oczekiwania wydłużany jest przez osoby, które dopiero po usłyszeniu, ile mają zapłacić, zaczynają szukać zniżkowych kuponów w przepastnej torebce albo po kieszeniach, tudzież wysupłują z portfela i skrupulatnie odliczają drobne.
A to dopiero rozgrzewka przed świątecznym zakupami…
Kinga Ochnio