Miłosierdzie kontra litość
Jesteśmy na nią nastawieni nie tylko z racji tego, iż z Jego dłoni wyszliśmy, ale również z powodu doświadczenia zła i grzechu. Zranienie naszej ludzkiej natury przez działanie złego ducha oraz przyzwolenie na dzianie się zła w naszym życiu sprawiają, że dojmującym doświadczeniem człowieka jest brak samowystarczalności w osiąganiu szczęścia. Wszelkie próby budowania owego szczęścia własnymi siłami zawodzą, a skutki bywają niestety gorsze niż stan przed naszym działaniem. Z głębi więc serca każdy woła (choć tego sobie do końca nie uświadamia) o miłosierdzie Boże. W działaniu Pana Boga jednak nie ma nic z litości. Jakkolwiek brzmi to dziwnie, to jednak tak właśnie jest. Litość bowiem nie liczy się z osobą, do której jest adresowane działanie. Jest ona li tylko przedmiotem mającym uzasadnić zaspokojenie własnych emocji.
Miłosierdzie natomiast zasadza się na poczuciu własnej wartości i wartości osoby, której świadczę dobro. Takie jest działanie Boga, i takie winno być nasze miłosierdzie. Aby to zobrazować, pozwolę sobie odwołać się do pewnego znamiennego i przemilczanego jak zwykle wydarzenia.
Przerwane milczenie
Na dwa tygodnie przed świętami agencje katolickie przekazały tekst napisany przez papieża seniora Benedykta. Dotyczył on kwestii pedofilii, a właściwie źródła występowania tego zjawiska w Kościele, oraz wskazań dotyczących środków zaradczych, by dramat ten nie powtarzał się więcej. Sam fakt przerwania milczenia przez emerytowanego papieża już był wydarzeniem, zapewne podkreślającym wagę problemu, na jaki natrafił Kościół na początku trzeciego tysiąclecia. Jednak w konfuzję popadnie każdy czytelnik artykułu Benedykta XVI, gdyż nie znajdzie tam żadnego rozważania typu socjologicznego, ani też łatwo rzucanych słów potępienia rodem z manifestacji przeciwników Kościoła. Analiza dostarczona w tym tekście wskazuje na głębszą przyczynę dramatu. Jest nią zapomnienie przez Kościół (mówię tu nie tylko o hierarchii, lecz raczej o całej wspólnocie eklezjalnej) o tym, co najważniejsze. Co więcej, Benedykt XVI zwraca uwagę na całość społeczności zachodniej cywilizacji, ukazując zasadnicze pęknięcie w jej rdzeniu ideowym. Zarówno w stosunku do Kościoła, jak i do cywilizacji zachodniej, wskazuje na jedną zasadniczą przyczynę owego kryzysu: jest nią zapomnienie Boga. O ile w kwestii społeczności ludzkiej ten zarzut wydaje się jeszcze w pewien sposób uzasadnialny, to w stosunku do Kościoła może natrafić na niezrozumienie. Przecież Kościół XX i XXI w. nie robi nic innego, jak tylko głosi Boga. Papież jest jednak bardzo precyzyjny. Nie chodzi wszak mu o ideę Boga, tylko o Boga prawdziwego, który chce wejść w kontakt z człowiekiem i stać się dla niego żywą zasadą istnienia. Benedykt XVI z podziwu godną jasnością refleksji zauważa, że postawienie w centrum zainteresowań Kościoła człowieka, choć samo w sobie mogące przynieść dobro, doprowadziło do zapomnienia o Stwórcy i Zbawicielu – realnym i prawdziwym. A następstwem tego stał się nieład w samym człowieku, gdyż zabrakło odniesienia do Źródła Istnienia. Dramatyczne słowa jednego z teologów, przytoczone przez Benedykta XVI, to tragiczne memento dla naszych czasów: Bóg umiera nie na placach miast, lecz Bóg umiera w sercu człowieka.
Remedium = powrót
Papież nie jest jednak tylko apokaliptycznym prorokiem głoszącym zagładę i spustoszenie, lecz również wskazuje na środki zaradcze. Podaje trzy: powrót do realnej i wewnętrznej więzi z Bogiem, odkrycie Eucharystii jako Ofiary Pana i źródła naszego życia miłością oraz odkrycie Kościoła jako wspólnoty dzielenia się świętością płynącą z więzi z Bogiem. I znowu wydaje się, że nie ma w tym nic dziwnego. Wszak Kościół od początku swojego posłania głosi potrzebę trwania w nauce apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i na modlitwie. Jest jednak w tym zadziwiająca i zatrważająca diagnoza. Okazuje się, że wspólnota chrześcijańska… odeszła od tego, co jest jej pierwotną miłością. Potrzebny jest powrót do tego, co podstawowe i zasadnicze. To jednak wymaga odwagi i wysiłku. I w tym właśnie objawia się miłosierdzie. W końcu przecież można by było zastąpić człowieka w jego działaniu lub zaakceptować odejście od tego, co zasadnicze. Papież jednak przypomina prawdę o wybraniu przez Boga człowieka do bycia koroną stworzenia. A to nie jest związane tylko z jego talentami i zdolnościami, lecz z zasadniczą strukturą bytu ludzkiego. Człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, realizuje się w relacji do Najwyższego poprzez miłość i we wspólnocie z braćmi. Zasadniczym więc dziełem miłosierdzia chrześcijańskiego nie są tylko dzieła charytatywne, choć one wskazują na żywotność Kościoła, lecz ogłoszenie światu i wydobycie na powierzchnię tego, co stare, znane od dawna i od dawna zarzucone, ale co jednocześnie stanowi o dobru i szczęściu człowieka. Jest to zarazem droga naprawy człowieka i społeczeństwa. Musimy więc zapomnieć o stawianiu siebie w centrum uwagi, a wzrok skierować na Boga. Winniśmy również odkryć płynącą z Eucharystii prawdę o ofiarniczym charakterze naszego życia, łącząc je w każdej Komunii św. z jedyną Ofiarą Zbawiciela. I wreszcie trzeba odnaleźć Kościół jako wspólnotę prawdy i dobra, a nie samorealizacji.
Siła umiejętnego odejścia
Gdy papież Benedykt ogłaszał swoje odejście ze Stolicy Piotrowej, powiedział, że będzie służył Kościołowi przez modlitwę i przygotowanie na ostateczne spotkanie z Panem. Zamknięty w murach watykańskiej samotni zdawał się zupełnie odcięty od świata. Ogłoszony przez niego artykuł pokazuje jednak, że w sercu świata tkwi nieustannie, uczestnicząc w jego zasadniczym życiu. I to chyba jest również sposób na odróżnienie miłosierdzia od litości. By człowiek mógł żyć życiem prawdziwie ludzkim, nie wystarczy dać mu setki dóbr. Trzeba ożywić jego serce. A Benedykt właśnie to robi.
Ks. Jacek Świątek