Struganie wariata
Nie do końca jestem przekonany, że „prezydent” Europy nie wiedział nic o poglądach i zamierzeniach redaktora „Liberté”, wszak tego typu wydarzenia są w każdym calu zaplanowane wraz ze swoją spontanicznością. Wydaje mi się, że wypuszczenie jako ogara gończego skrajnego antyklerykała miało na celu przyciągnięcie do lekko kulejącej Koalicji Europejskiej ludzi o podobnych poglądach zagospodarowanych przez ugrupowanie Roberta Biedronia. Cóż, tonący brzytwy się chwyta. I niestety czasem tą brzytwą się rani. O wystąpieniu Donalda Tuska nikt dzisiaj już nawet nie pamięta, za to o jego poprzedniku w „gawędach” wszyscy ciągle mówią. Przemówił więc i sam Donald (przez niektórych czule nazywany Donaldinio). Stwierdził był dość oględnie, iż uniwersytet jest miejscem, w którym winny pojawiać się starcia intelektualne i głoszone być idee, nawet jeśli niektórym one nie odpowiadają. I tutaj u mnie pojawiła się zagwozdka.
Otóż przypomniałem sobie, jak to za rządów Donalda Tuska w 2010 r. tenże sam uniwersytet odwołał znienacka wykład dr. Camerona dotyczący sposobów leczenia homoseksualizmu. I jak całkiem niedawno znowuż na tymże uniwersytecie nie mógł się odbyć wykład prawniczki, która w świetle własnego życiowego doświadczenia (była dzieckiem poczętym w wyniku gwałtu) miała mówić o konieczności przeformatowania prawa karnego w zakresie zabijania dzieci nienarodzonych. Przyznam się, że w tamtym czasie nie słyszałem jakoś słów obrony różnorodności intelektualnej na uniwersyteckim areopagu z ust jaśnie oświeconego dzisiaj przez blaski Paryża i Berlina oraz żyrandol Brukselski (niejeden zapewne) Donalda Tuska. A wręcz przeciwnie – jego środowisko polityczne murem stało za władzami uczelnianymi, wszak organizatorami były stowarzyszenia cokolwiek nie ze stajni PO. Widać wszystko zależy od usytuowania towarzysko-politycznego danej organizacji lub (co bardziej prawdopodobne) od ideologicznej zbieżności z poglądami polityków proweniencji Donalda Tuska. Choć z tym ostatnim jest niejaki problem. Przyglądając się ewolucji sposobów oglądu świata polityków tejże strony politycznej, odnieść można wrażenie, iż oni nie tyle mają jakiś światopogląd, ile raczej wykorzystują te czy inne, doraźnie im sprzyjające idee do własnych interesów patrykularnych, z których najważniejszym jest objęcie i utrzymanie władzy. W postmakiawelistycznej polityce taka postawa zdaje się być wytłumaczalna, jednakże dla samego zdrowia społecznego jest wręcz zabójcza.
Plemienność bez świętości, ale z tabu
Istotnym dla każdego społeczeństwa jest uzasadnienie jego istnienia, a to dokonuje się w sferze symbolicznej (dla niektórych to tzw. mit założycielski). Nie idzie jednak o stworzenie takiego czy innego systemu idei, ile raczej o wskazanie celu, dla którego ludzie łączą się w daną społeczność. Sekowany z licznych stron slogan „Polak – katolik” normalnie nie oznaczał konfesyjnej przynależności każdego członka polskiego państwa, ile raczej związanie się ludzi wokół pewnej wizji świata, w której naczelnym elementem było uznanie transcendentalnej, tzn. przekraczającej tylko tę doczesność koncepcji osoby ludzkiej. Ważnym więc dla naszej społeczności, by ona nadal istniała, było chronienie symboli związanych z religią. Ochrona ta obejmowała nie tylko zabezpieczenie przed fizycznymi atakami, ale również obronę przed trywializacją i wykorzystaniem instrumentalnym we własnych celach. We współczesnych czasach ten element obronny został przeniesiony w sferę czysto osobową, wskazując każdą osobę ludzką jako podmiot aktu wiary, i przez to z praw osoby czerpiąc uzasadnienie dla obrony religii i tzw. uczuć religijnych. Ta koncepcja, choć dowartościowująca jednostkę, ma także zasadnicze niebezpieczne strony. Otóż każda, dosłownie każda idea jawiąca się w głowie jednostki staje się możliwym do przyjęcia elementem oglądu świata. A to oznacza zrównanie wszystkich, nawet doraźnie tworzonych symboli. Na równi więc stawiany będzie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej z tęczą na warszawskim placu. Więcej, w imię doraźnych celów politycznych bądź kulturowych będzie można dokonywać wynoszenia jednego nad drugi, co zresztą w naszej rzeczywistości społecznej już miało miejsce. Równie świętym oburzeniem niektórzy objęli podpalenie tęczy w Warszawie i zatrzymanie osoby, która sprofanowała obraz jasnogórski. W społeczeństwie bowiem liberalnym nie ma już świętości, ale tworzone są różne tabu. A to prosta droga odejścia od społeczności ludzkiej w stronę totemicznie ukształtowanego plemienia.
Tęczowe oczy polityka
W czasie drugiego swojego wystąpienia, tym razem w Poznaniu, Donald Tusk oświadczył, że nie widzi nic zdrożnego w tęczowej aureoli wokół Matki Boskiej. Wszak, jak mówił, na obrazie Memlinga w Gdańsku objawiający się na Sądzie Ostatecznym Chrystus u stóp swoich ma tęczę. Być może trzeba położyć to na karb braków w wykształceniu estetycznym „prezydenta Europy”, choć takowe nie powinny występować u osoby w przeszłości parającej się malowaniem chociażby kominów. Istotna różnica jest bowiem w celu, dla którego obraz tęczy został użyty. W przypadku mistrzowskiego obrazu z Gdańska jest ona obrazem ostatecznego zjednoczenia się człowieka z Bogiem i przymierza wieczystego. Zaś w przypadku osoby, która umieściła Matkę Boską w tęczowej aureoli, chodziło o wykazanie własnych idei kosztem świętości ważnej dla innych. Ów instrumentalizm jest jak najbardziej jasny. Problem jednak w tym, że jeśli w ten sposób pozwolimy działać i nie będziemy reagować, to wcześniej czy później nie tylko symbole, ale i sama osoba ludzka stanie się instrumentem do osiągania własnych celów. A wówczas społeczność ludzka przerodzi się w hodowlę homo sapiens. Nie ma więc co dłużej strugać wariata. Szczególnie, gdy jest się na eksponowanym stanowisku.
Ks. Jacek Świątek