Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Widoki na piekło

Oczyszczanie Kościoła, pomoc Kościołowi, troska o Kościół etc., etc., etc. Jak mantra brzmią dzisiaj te słowa w ustach osób atakujących bezpardonowo dotkniętą grzechem i złem wspólnotę katolicką.

Wydawać by się mogło, że są to słowa współczujące i wyrażające wielkie uznanie dla roli Kościoła, a zarazem troskę o jego jak najlepsze funkcjonowanie w społeczeństwie polskim. Propozycje tzw. „niezależnej komisji badawczej i sądzącej” są jednym z postulatów owych „zatroskanych”, a czerwony płaszczyk pewnej posłanki, w którym wręczała ona cokolwiek słabo wykonany raport papieżowi, zdaje się być relikwią narodową i symbolem słusznej pomocy Kościołowi. Przynajmniej w spotach wyborczych. Przyznam się, że jestem zaszokowany taką falą „dobrotliwości”. I byłbym nią nawet zauroczony, gdyby nie pewien dysonans wynikający z dokładnego prześledzenia propozycji kierowanych pod adresem Kościoła.

Pomijam fakt, że podobnych propozycji nie kieruje się w stronę innych środowisk, które są w statystykach wskazywane jako bardziej przesiąknięte problemem pedofilii. Jeśli przyjąć, iż ponad 40% wszystkich przestępstw seksualnych przeciwko dzieciom powodowanych jest przez osoby związane ze środowiskami LGBT, wówczas należałoby dołożyć 40 razy więcej wysiłków „miłości i współczucia” oraz działań oczyszczających względem tego właśnie środowiska. Czy więc panowie i panie chcący oczyszczać Kościół, są aż tak „szowinistyczni heterycznie”, że to środowisko pozostawiają na pastwę zwyrodnialców? Czy może w całym ich działaniu chodzi o coś zupełnie innego? Nie bronię przestępców, ale nie sposób nie zauważyć, iż obecne działania względem Kościoła mają na celowniku uderzenie w duchowieństwo. I to uderzenie bezpardonowe. Jeden z pisarzy amerykańskich James Carroll (nota bene były duchowny) opublikował ostatnio książkę zatytułowaną „Zniesienie kapłaństwa”, w której (oczywiście dla dobra Kościoła) zalecał rozbicie w perzynę i pył klerykalnej dominacji duchowieństwa, a z Kościoła uczynienie międzynarodowej organizacji pozarządowej, której celem byłoby leczenie chorych, nauczanie biedaków, głoszenie równości kobiet oraz promowanie tolerancji. Można by rzec: sielska wizja Kościoła rodem z lewicowych gazetek. Jest jednak w tym jedna daleko idąca myśl, nad którą warto się pochylić. Proponuje on bowiem w swoich postulatach nie tyle oczyszczenie wspólnoty wierzących z elementów ją kompromitujących i niosących zdemoralizowanie, lecz całkowitą przebudowę struktury Kościoła, a więc… stworzenie nowego Kościoła, niemającego zbyt wiele wspólnego z tym, co wyszło spod ręki Chrystusa. Słuszny skądinąd postulat odklerykalizowania niektórych obszarów życia wspólnoty wierzących, rozumianego jako uduchowienie i zwrócenie uwagi na ścisłe wypełnianie podstawowego powołania księży, jakim jest głoszenie słowa i sprawowanie sakramentów, zastąpiony jest tutaj propozycją anihilacji kapłaństwa jako takiego.

 

Sakramentalny kościec

Propozycja zniesienia kapłaństwa jest po prostu uderzeniem w sakramentalną strukturę Kościoła, czyli to, co jest jego zasadniczym i podstawowym elementem tożsamościowym. Kościół, jak sam zresztą wskazuje, jest depozytariuszem łaski i prawdy pochodzącej od Chrystusa i to właśnie sakramenty stanowią jego kościec. Nie jest on ich panem i władcą, lecz sprawuje je dla uświęcenia świata i człowieka. Zniesienie jednego z sakramentów oznaczałoby przejęcie władzy nad elementem pochodzącym od Boga, a więc zaanektowanie podobne do tego, które wydarzyło się w raju. Czym innym jest rytuał, czym innym np. celibat, ale czym innym jest sam sakrament jako taki. Kościół przejmujący władzę nad sakramentami i decydujący o ich istnieniu lub nie to rzeczywistość być może zdemokratyzowana, ale już nie tożsama z tym, co jest dziełem Boga. Takie działanie ma jednak za cel jeszcze coś innego: jeśli Kościół „odbierze” Bogu prerogatywy sakramentalne, to cóż stoi na przeszkodzie, by zacząć manipulować przy prawdzie? Cóż, jasnym się staje, iż chodzi w tym wszystkim o stworzenie „nowego Kościoła”, odseparowanego od Boga i Jezusa, a zdanego na fale tego świata.

 

Cóż czynić mamy bracia?

Wydaje się, że scenariusz zarysowany przez „wspomagaczy i troskliwców” jest jasny. A zatem odpowiedź Kościoła winna być jasna. Tragedią jest fakt, że coraz więcej pośród hierarchów i duchowieństwa oraz wiernych świeckich tzw. miękkich ludzi. Nie idzie mi o lawendową mafię, ile raczej zastrachanych światem osobników, którzy nie chcą lub też nie są zdolni do dania odporu złemu. Ich sposobem życia jest ucieczka pod kuratelę idei tego świata z całkowitym lub częściowym wyciszaniem doktryny chrześcijańskiej. To jest błędna droga. Kościół potrzebuje dzisiaj mocarzy, którzy odsuną z jego wnętrza zdemoralizowane jednostki, ale równocześnie wykażą zasadniczą wierność Oblubienicy Chrystusa. Odpowiedzią na dzisiejszy atak na Kościół jest potwierdzenie z mocą jego tożsamości i wierne trwanie przy depozycie przekazanym przez Zbawiciela. To nie jest pycha, ale uznanie prawdy, bez którego nie ma możliwości dokonania oczyszczenia Kościoła. I to jest mentalność Kościoła pierwszych wieków, który nie wahał się przed męczeństwem, by obronić prawdę. Sentencja wskazująca, iż śmierć męczenników jest posiewem wyznawców, wskazuje dość jasno konieczność podjęcia właśnie drogi twardej wierności. I to winno się zacząć od duchowieństwa. Nie można się lękać, iż zostaniemy opluci, jak ostatnio klerycy na Plantach w Krakowie, lub też w inny sposób zaatakowani (nawet fizycznie). Wierność jest po prostu dzisiaj koniecznością i normalnością. Chyba, że chcemy dojść do antykościoła. Warto jednak pamiętać, że jego stolica mieści się w piekle.

Ks. Jacek Świątek