Znowu nieodrobiona lekcja
Jest bowiem jedno polskie przysłowie, które dość jasno precyzuje najszybszą formę Boskiego karania, a mianowicie odebranie komuś jasnego, racjonalnego myślenia. Jedną z cnót z dziedziny intelektualnego poznania rzeczywistości i wykorzystania przez człowieka władzy rozumu, jest umiejętność przewidywania konsekwencji. Oczywiście, reakcja na jakieś wydarzenia musi być w miarę szybka, jednakże zbytni pośpiech jest wskazany co najwyżej przy łapaniu pewnych insektów. Niestety, pewne działania Kościoła w ostatnich dniach wskazały mi dość jasno, iż z racjonalnym myśleniem drogi wspólnoty wierzących cokolwiek się rozjeżdżają. W kontekście zakończonych w niedzielę wyborów do Parlamentu Europejskiego przewodniczący Rady Episkopatów Europejskich, abp Jean-Claude Hollerich, biskup Luksemburga, oświadczył był, że zaniepokojony jest wzrostem notować „ugrupowań populistycznych”, a sam swoją radość elekcyjną wiąże z dobrym wynikiem Zielonych. No cóż, zapewne takie postulaty, jak np. „Prawo kobiety do wyboru do końca trzeciego miesiąca ciąży”, czy „Prawna dopuszczalność eutanazji dla osób nieuleczalnie chorych, które, będąc w pełni władz umysłowych, wyraziły komisyjnie (członek/członkini rodziny, lekarz/lekarka, sędzia) zdecydowaną wolę zakończenia swojego życia”, czy „Uproszczenie procesu uzgodnienia płci i umożliwienie jego refundacji. Wprowadzenie zakazu arbitralnej ingerencji chirurgicznej w stosunku do dzieci interpłciowych”, czy „Zastąpienie religii w szkołach publicznych etyką i religioznawstwem oraz zapewnienie, by szkoły były wolne od symboliki religijnej” (cytaty za www.zielonipartia.pl/program) nie stanowiły źródła zadowolenia hierarchy, choć w dzisiejszym świecie i tego nie można być do końca pewnym.
Owszem, wielu dzisiaj działania tzw. zielonych kojarzą się co najwyżej z dbałością o ilość trawników, przejść dla zwierząt pod autostradą czy też walką o zachowanie jakiegoś siedliska liszki takiej lub owej. Nie można jednak być ślepym na pozostałe postulaty danego ugrupowania. Dlaczego? Dlatego, że nie wiemy, co najpierw będzie ono realizować. Jeszcze ciekawszy jest atak abp. Hollericha na tzw. ugrupowania populistyczne. Co ciekawe, definiuje je jako partie, które nie wierzą tzw. elitom władzy europejskiej. Przyznam się, że czegoś tutaj nie rozumiem. W końcu demokracja po to wymyśliła wybory, aby ludzie niezadowoleni z władzy tej czy owej mogli ją zastąpić innymi osobami. Niedowierzać elitom ma prawo każdy, szczególnie wówczas, gdy jego prawa lub interesy są naruszane, a stanowione przepisy niezgodne z jego przekonaniami. Czy jest populizmem, że zmieniamy prezydenta z jednego na drugiego? Nie, a wiara katolicka nie ma w swoich dogmatach nakazu bezapelacyjnego zaufania elitom, które chcą budować społeczeństwo na gruncie lewicowego hasła marszu przez instytucje. Trochę trzeba było pomyśleć, zanim się coś chlapnęło.
Lektura nakazana?
Podobne uczucia towarzyszyły mi przy lekturze ostatniego listu na temat pedofilii polskiego Episkopatu. Sam z ambony go nie odczytałem, bo po prostu nie musiałem (zrobił to ktoś inny). Gdybym musiał, nie odczytałbym go. I to nie z powodu monitów z rozlicznych kurii diecezjalnych czy też obawy przed szwadronami na tę właśnie niedzielę nawróconych czytelników GazWyb, ale z powodu zasadniczych obiekcji natury racjonalnej. Pomijam przy tym dokonaną w liście istną beatyfikację red. Sekielskiego, który (mimo zaklinania rzeczywistości przez hierarchów) wcale nie zrobił tego filmu dla dobra Kościoła, a wręcz przeciwnie (o czym świadczą przemilczenia, ustawki i uwypuklenia tematów pobocznych). Zasadnicze powody są dwa. Pierwszym z nich jest moja niezgoda na stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. Mimo, iż pod koniec listu padają słowa obrony większości księży, to jednak nie są one zbyt nośne. A ja nikogo nie zgwałciłem, nikogo nie molestowałem i nikogo nie kryłem przed organami ścigania ani przed władzami kościelnymi. Nie czuję się więc w obowiązku przepraszania. Przepraszać powinny te osoby czy władze, które stworzyły system kryjący osobników zdeprawowanych. Jak Kościół dojdzie do wniosku, że powinien przeprosić za Judasza, bo „wspólnota wierzących nie dołożyła starań, by zapobiec zbrodni”, to wówczas zastanowię się nad odczytywaniem tego listu. Po drugie problem zdiagnozowany nie leży w samych tylko przypadkach nadużyć seksualnych oraz cierpieniach dzieci, lecz w strukturze ludzkiej Kościoła. Niestety, ona właśnie doskonale pozwala funkcjonować lawendowej mafii, która jest podstawowym problemem Kościoła i przyczyną owych nadużyć. Być może z powodu doświadczeń z lat prześladowań utrwaliły się pewne zachowania, lecz dzisiaj trzeba jasno powiedzieć, że Kościół hierarchiczny musi zmierzyć się z problemem jawności. Ogólne przerzucanie odpowiedzialności z konkretnych osób na całość wspólnoty wierzących jest tchórzostwem i kryciem dewiantów.
Zacznij myśleć!
Mówiąc o jawności, nie mam na myśli ani wprowadzenia zasad powszechnej demokracji w decyzyjność Kościoła, ani też trącącej ekshibicjonizmem otwartości informacyjnej. Idzie raczej o konieczność i umiejętność uzasadniania podejmowanych decyzji wraz z możliwością weryfikacji tego uzasadnienia. Czas skończyć z paternalistycznymi stwierdzeniami, że uzasadnieniem jest zdanie hierarchy (papieża, kardynała, biskupa czy też proboszcza). Podam prosty przykład, w wielu diecezjach teraz na czasie. Każdy ksiądz w czasie przenosin z parafii na parafię otrzymuje dekret biskupi, w którym zapisane jest zdanie typu: „biorąc pod uwagę potrzeby parafii w N.”. Może warto dzisiaj podać te potrzeby i jak zdolności danego wikariusza mają im zaradzić. Brak otwartości może bowiem skutkować posądzeniami o wpływowość lawendersów, którzy ten proces wielokrotnie już w dziejach Kościoła traktowali jako moment naganiania zwierzyny dla dewiantów. Przyszłość Kościoła leży w rękach i głowach hierarchów, oby nieukaranych przez Boga.
Ks. Jacek Świątek