Narracja kontra tożsamość
Czy ta konstatacja jest przykra? W jakiejś mierze zapewne tak, lecz nie jest ona żadną tragedią. Reakcją na taki stan rzeczy nie powinno być dramatyczne darcie szat, ale poszukiwanie zabezpieczenia przed wlewaniem do mózgu zakamuflowanych idei. Przyglądając się zorganizowanym przez środowiska obecnej opozycji obchodom pierwszych nie w pełni demokratycznych wyborów w 1989 r., miałem wrażenie, że uciekanie przed zasadniczymi tematami było jak najbardziej widoczne. I widoczne było próbowanie wlania do naszych głów własnych narracji. Cel jednak był cokolwiek inny. Nieliczni zauważyli w czasie podejmowanych debat przy zaimprowizowanym okrągłym stole obecność niedawnej „gwiazdy” europejskich konwencji - redaktora Jażdżewskiego, który w czasie ich trwania porównywał „malowniczo” Kościół do świń uwielbiających taplanie się w błocie.
W czasie swojego wystąpienia w Gdańsku podjął on równie „malowniczy” temat, a mianowicie mówił o „burzeniu Kościoła”. Być może w celu zakamuflowania właściwych tez ubrał się w piórka znawcy twórczości Wyspiańskiego, powołując się na wieszcza w stawianych przez siebie twierdzeniach. Zasadniczą jednak narracją owego pana była konieczność przebudowy poczucia tożsamości narodowej. Pomijam przy tym fakt, iż w swoim wystąpieniu całkowicie odszedł od wieszcza, którego miał komentować. Na czymże miałaby polegać owa przebudowa polskiej tożsamości? Otóż według pana redaktora na usunięciu z naszych głów ograniczeń związanych z przynależnością religijną, która to ponoć nie pozwala Polakom na właściwy ogląd świata. Jego zdaniem spętani jesteśmy przez czarnoksiężników, którzy przypisują sobie prawo do oceny naszych zapatrywań na świat, a przez to tłamszeni w naszej wolności. Tradycja narodowa, przesiąknięta kulturą chrześcijańską, jawi się więc jako największy hamulcowy naszej „właściwej tożsamości”. Rozjazd z Wyspiańskim, a szczególnie z jego „Wyzwoleniem”, widoczny jest na pierwszy rzut oka. Wieszczowi nie chodziło o zburzenie polskiej tożsamości, a tylko odejście od jarmarcznego traktowania jej elementów na rzecz dogłębnego zrozumienia polskiej duszy i zbudowania w przyszłości polskiej państwowości. To był zasadniczy dylemat: wyjść z grobowców, czy w nich pozostać? Lecz w tym wszystkim nie było negacji zbudowanego przez tysiąc lat dziedzictwa. Teza Jażdżewskiego trąci inżynierią społeczną, której celem nie jest afirmacja tego, co zasadnicze, lecz zbudowanie całkiem nowego typu człowieka. Powie ktoś, że to tylko teoretyczne gaworzenie człowieczyny opętanego własnymi ideami. Otóż nie.
Szaleństwa pani Krysi i innych
W czasie wspomnianych obchodów było też podpisanie pewnej deklaracji, którą odczytała Krystyna Janda. Otóż w tekście tegoż dokumentu można znaleźć ciekawą frazę, a mianowicie potępienie „fanatyzmu wyznaniowego i narodowego”. Jest ona o tyle interesująca, gdyż brak w niej np. fanatyzmu ideologicznego. O taki oparte były chociażby systemy totalitarne, a dzisiaj różnego rodzaju ideologie, które np. każą ludziom uznawać kilkanaście „rodzajów płci”, chociaż biologia wyróżnia jeno dwie (układ chromosomów X i Y). Ta nieobecność w tekście deklaracji jest doskonałym wskazaniem, iż zasadnicza linia frontu rozgrywa się pomiędzy tradycją fundującą ciągłość kulturową i cywilizacyjną a modernizmem chcącym dokonać przeobrażenia nie tylko mentalności, lecz przede wszystkim zasadniczych relacji społecznych, opartych na uznaniu łacińskiej (jedynej zresztą w świecie) koncepcji osoby ludzkiej. Tendencję tę widać było chociażby w nachalnym promowaniu koncepcji „ludu” zamiast „narodu”. Jest to pokłosie oświeceniowej tezy o wyższości państwa nad jednostką. Ta koncepcja rodzi w gruncie rzeczy tylko dwie konsekwencje: z jednej strony całkowite podporządkowanie jednostki państwu, z drugiej zaś ucieczkę przed jakąkolwiek formą przynależności do społeczeństwa (spotkanie totalitaryzmu i tzw. liberalizmu demokratycznego). Obie te formy ucieczki w gruncie rzeczy sprowadzają społeczność ludzką do stada zarządzanego przez nieomylnych technokratów. Doskonale widać to chociażby w powielanej w tych dniach narracji zastępującej tezę o przynależności Polski do kultury europejskiej tezą o Unii Europejskiej jako jedynym nośniku tego, co Europę stanowi. Totalitarność zachowań związanych z taką właśnie koncepcją słychać było chociażby w słowach D. Tuska czy też zachowaniach niektórych uczestników tego spotkania, zwłaszcza w czasie odczytywania listu prezydenta. D. Tusk w swoim wystąpieniu dość jasno zresztą dał sygnał, że kto nie jest z „nami” (czytaj: z dotychczasową Koalicją Europejską), ten jest „przeciw nam”, a takie osoby należy eliminować ze społeczeństwa (nieważne czy za pomocą karty do głosowania, czy w inny sposób). To niebezpieczne stwierdzenie, zwłaszcza że wśród „zabitych za demokrację” wspominano jedynie Pawła Adamowicza, o innych cokolwiek milcząc.
Teoria łap
Wśród tych, którzy idą taką właśnie drogą, jest także były prezydent Lech Wałęsa. Dopytywany o związki z ks. Cybulą i prałatem Jankowskim odparł, że brzydzi się dzisiaj rękami, które podawały mu Komunię Świętą. Problem jednak w tym, że wobec dość jasno wskazywanych mu dowodów na ich związki z dawnymi służbami specjalnymi PRL pozostawał głuchy. Widać kruk krukowi oka nie wykole. Ten mariaż z dawnymi TW pojawił się również poprzez obecność M. Niezabitowskiej, która była jedną z sygnatariuszek owej deklaracji, a która nawet po wyborach 1989 r. szła na pasku dawnej esbecji. Niektórzy twierdzą, że to chichot historii. Otóż nie. To zapowiedź przyszłości, która nadejdzie, jeśli nie odróżnimy narracji od tego, co zasadnicze. Bez afirmacji naszej tożsamości, ukształtowanej w tysiącletnich dziejach, pozostanie nam tylko gorzko potwierdzić słowa wiersza E. Bryla: „I my musimy lecieć, choć tak bardzo bolą skrzydła, chociaż przed nami ciemność i zmęczenie, bo inaczej nam nawet pełzać nie pozwolą, a nasza mowa zmieni się w milczenie”.
Ks. Jacek Świątek