Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Matka wynalazku?

Spotkanie z dawno niewidzianą znajomą przebiegało spokojnie i wedle niekoniecznie założonego z góry, ale przewidywalnego scenariusza. Zatem od zwyczajowego wzajemnego się skomplementowania gładko przeszłyśmy do relacji z przeżytych bez kontaktu lat, opowieści o mężach, pochwalenia się dziećmi, obgadania znajomych.

Jak już to przepracowałyśmy, zeszło na miejsce, które wybrałyśmy na rozmowę. Skonstatowałyśmy, że niebrzydkie, niedrogie i z całkiem niekiepskim jedzeniem. I to był początek końca spokoju naszego spotkania. Znajoma bowiem przypomniała sobie, że gdzieś przeczytała o tym, jak to jakaś influencerka zagadała w sieci do restauracji w wakacyjnym mieście, że jak ta jej obiad, to ona jej zdjęcie na swoim profilu czy jak tam się to nazywa.

Inna chciała parę dni w hotelu – najlepiej w formule all inclusive – za to, że o tym na swoim insta wspomni. A jeszcze inna to nawet swoich znajomych proponowała w ten sposób nakarmić. Ten świat już całkiem musi chyba schodzić na psy. Zapchlone – zawyrokowała znajoma z nieukrywaną nerwacją. To – mówi – przecież żebranina jest, tyle że nie na ulicy, a w domowego ogniska zaciszu. (W tym miejscu – co czuję się w obowiązku odnotować – nastąpiła dygresja dotycząca domowego ogniska, które nie wiadomo, czy w domu proponujących jeszcze choć jedną iskierką płonie, skoro obiadu nie ma, ale zaraz wrócił temat główny).

No i właśnie w taki sposób ze spraw rodzinnych przeszłyśmy na ogólnospołeczne. Po powrocie do domu zamiast zajmować się najbliższym otoczeniem, czyli podtrzymywać płomień domowego ogniska, postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę na poruszony ze znajomą temat. Ile się ja dowiedziałam! Do tej pory znane mi było głównie słowo gwiazda (serialu, sportu, facebooka – dobrze, że zawrotu głowy od tego nie dostałam!), w porywach też celebryta. Po wspomnianym spotkaniu mój słownik poszerzył się o influencerstwo i instagramerstwo. Ba, nawet o – ku zdziwieniu połączonemu z przerażeniem – o patostream zahaczył. Wtedy o oburzeniu znajomej na istniejącą rzeczywistość pomyślałam. Ale im dłużej myślałam, tym większe miałam wątpliwości, czy w tym kopaniu się z koniem jest jakaś szansa wygranej. No chyba że ludzie przestaną zaglądać na wspomniane strony. Ale jakby się jeszcze dłużej zastanowić, to można chyba nawet dojść do wniosku, że całe to influ i insta jest jednak formą informacji szeptanej – tyle że szept bardziej donośny taki, a i ucho sporo większe jest. Jakby nie było słuchaczy, to i szeptacze pewnie by zamilkli.

A może… hmmm… ogłosić, gdzie ta knajpa, w której się ze znajomą spotkałam? Oczywiście nie tutaj, bo to by się mogło niedozwoloną reklamą okazać. Ale jakby sobie coś w internecie założyć i o miejscu napisać. Albo nawet fotkę jaką wrzucić. Oczywiście pod warunkiem, że mi tam darmowy obiad dadzą. Najlepiej dla całej rodziny. A co!

 

Anna Wolańska