Bogactwo dla przyszłych pokoleń
Prywatne Muzeum Wsi Podlaskiej w Studziance w gminie Łomazy istnieje od 1995 r. Jego twórcą i kustoszem jest Mieczysław Józefaciuk. W prowadzeniu tego niezwykłego zakątka wspiera go żona i jeden z synów. Państwo Józefaciukowie mieszkają poza centrum miejscowości. Wiodąca do muzeum piaszczysta droga biegnie wśród pól. Wita nas pan Mieczysław. Z uśmiechem i dumą pokazuje swoje obejście. Wskazując na altanki i urządzenia do zabawy dla najmłodszych, podkreśla, że przyjeżdżają tu zarówno dzieci, jak i seniorzy. Po zwiedzaniu wiele grup zatrzymuje się na grilla albo na ognisko. Idziemy w głąb podwórka. Pod zadaszeniem stoją wykorzystywane dawniej podczas żniw maszyny: młockarnia, wialnia do czyszczenia zboża, sierpy i cepy. Wchodzimy do pierwszego pomieszczenia. W stodole rzuca się w oczy WSK z domontowanym koszem i działem. Dzieci robią sobie tu pamiątkowe zdjęcia.
Po lewej stronie na półkach widać stare telewizory (najstarszy – „Wisła” – pochodzi z 1956 r.). Mamy tu także różne radia i adapter. Potem oglądamy militaria: radiostacje wojskowe, maski gazowe, łuski działowe, karabiny i hełmy. Są też aparaty fotograficzne i telefoniczne oraz zegary. Natomiast po prawej stronie stoi wielka przeszklona gablota, w której umieszczono stare łyżki, widelce i noże. Pochodzą z pobliskiego majątku Szenejki. Na drzwiach stodoły, po wewnętrznej stronie, przytwierdzono podziękowania od uczniów, którzy zwiedzali muzeum, i instytucji – za zaangażowanie państwa Józefaciuków w organizację różnych imprez.
– Na tym zdjęciu jest bp Pierre-Marie Carre i nasza rodzina. Mój syn Adam jest księdzem i od kilkunastu lat posługuje we Francji. Odwiedził nas razem ze swoim biskupem podczas krakowskich Światowych Dni Młodzieży. Hierarcha oglądał wszystkie nasze zbiory – podkreśla pan Mieczysław.
Dawne maszyny
W drugim pomieszczeniu jest bardziej swojsko. Kustosz z dumą prezentuje drewniane sanie i sanki, opowiada o zawieszonych na ścianie akcesoriach końskich i tłumaczy, do czego używano krupek. Potem pokazuje sprzęt pszczelarski. Wyjaśnia, jak konstruowano drewniane miodziarki. Potem mijamy przedmioty związane z praniem (tary, pracze, wyżymaczki itp.).
– Tu mamy tzw. olejarnię, która służyła do wytłaczania oleju z rzepaku albo lnu. Dalej stoi kaszarnia i sprzęt stolarski. Proszę zwrócić uwagę na piłę taśmową. Jest też tokarnia i maszyna sztyftówka. A tu widzimy kopańki i niecki. Służyły m.in. do wyrobu ciasta na chleb. Tam, pod ścianą, mamy skrzynie; w pierwszej przechowywano mąkę, w drugiej kaszę, fasolę i groch. Pochodzą ze sklepu, prawdopodobnie żydowskiego; dlatego są tak duże – tłumaczy M. Józefaciuk.
W mniejszym garażu oglądamy sieczkarnię, motopompę i wóz gumowy. – Proszę spojrzeć na tę wielką szuflę. Służyła do czyszczenia stawu z mułu. Pochodzi z Szenejek – wskazuje kustosz.
Obrazy pod sufitem
Na podwórku z kolei stoi sporo rolniczych maszyn. – To kopaczka, tam kultywator konny, pługi i brony. A to kierat. Uratowałem go w ostatniej chwili przed złomiarzami. I jeszcze to – ta maszyna służyła do załadunku drewna w lesie – wyjaśnia nasz rozmówca i pokazuje, jak trzeba było obsługiwać owo urządzenie.
W ostatnim budynku odnajdą się szczególnie panie. Pod sufitami pomieszczeń zawieszono stare obrazy. Mimo zniszczenia mają w sobie dużo uroku. Wizerunki przedstawiają w wielu odsłonach Jezusa i Matkę Bożą. Trudno oderwać od nich wzrok. Niżej, na półkach, zgromadzono naczynia kuchenne, garnki, sagany, młynki do kawy, tace itp. Nie brakuje też akcesoriów do wyrobu sera i masła.
Przygotowano dwie stylizacje izby wiejskiej ze starymi łóżkami, szafami, krzesłami, toaletkami, kredensami, narzutami, chodnikami… Jest też dawna lodówka z Szenejek ( z początku XX w.). Chłodziła produkty żywnościowe za pomocą gromadzonego zimą w piwnicach i jamach lodu. Aby dotrwał do lata, przykrywano go trocinami. To duma muzeum. W ostatniej sali można obejrzeć maszyny do obróbki lnu i szycia. Na końcu pan Mieczysław pokazuje kilka nietypowych starych uli. Pierwszy wykonany jest w pniu drzewa, drugi zabezpieczony słomą… Teraz już takich nie ma.
W mediach i na uczelni
Po zwiedzaniu siadamy w altance i jeszcze trochę rozmawiamy. Popijamy przy tym pyszny owocowy kompot i jemy bułeczki z ciastem, które zrobiła żona gospodarza.
– Wszystko zaczęło się w latach 90, kiedy nasz syn chodził do szkoły rolniczej w Jabłoniu. Tam obejrzał izbę pamięci. Spodobała mu się bardzo. Ja też od zawsze lubiłem zbierać starocia. Zaczęliśmy je gromadzić w garażach. Pierwszy artykuł o naszym muzeum pojawił się w 1997 r. w lokalnym tygodniku. Potem pisały o nas inne gazety. Gościliśmy u siebie telewizję. O muzeum powstały również prace dyplomowe. Zaczęły zjeżdżać wycieczki. Dziś prawie w każdej miejscowości funkcjonuje jakaś izba pamięci czy małe muzeum wsi. Kiedy zaczynaliśmy naszą działalność, nie było to jeszcze tak powszechne – zaznacza pan Mieczysław.
Siedzą i płaczą
Turyści, którzy przyjeżdżają do Studzianki, aby zapoznać się z tematem Tatarów, zazwyczaj trafiają też do muzeum państwa Józefaciuków.
– Teraz nie ma weekendu bez turystów. Wciąż ktoś nas odwiedza. Ja zbieram wszystko, nie ograniczam się do konkretnych dziedzin. Na eksponaty nie wydałem ani grosza. Dostałem je albo znalazłem i poprosiłem o przekazanie. Co jakiś czas otrzymuję coś od zwiedzających. Przyjeżdżają, oglądają i mówią: „A ja mam to i owo, przyjmie pan”? i przybywają do mnie drugi raz, wioząc ze sobą obiecane eksponaty. Szkoda, że nie zacząłem zbierać tego wszystkiego dziesięć lat wcześniej. Udałoby się uratować więcej takich skarbów – mówi kustosz.
– Drewniane naczynia i narzędzia, które walały się w wielu domach, porąbano i spalono. Inne, np. metalowe, niszczały gdzieś w krzakach. Większość trafiła na śmietniki albo na złom. Najbardziej rozczulają nas ludzie starsi. Przyjeżdżają, oglądają, rozmawiają, a potem gdzieś przysiadają i wpadają w zadumę. Niektórzy płaczą, wspominając: „Tyle lat pracowałam na takich urządzeniach. Wiem, jak było ciężko. A teraz co? Młodzi tylko przed komputerem siedzą i chodzą ze słuchawkami w uszach. Nic ich nie obchodzi”. Niektórzy, zwiedzając muzeum, mówią: „Ile tu pieniędzy!”. Nas to nie interesuje, nie przeliczamy tego na walutę. Uważamy, że nasze zbiory są bogactwem dla przyszłych pokoleń, bo opowiadają o dawnej historii – podkreśla Zofia Józefaciuk.
– Są tacy, którzy proponują mi wymianę, albo chcą coś odkupić, ale ja się na to nie godzę. Wszystko, co mamy, otrzymaliśmy od innych ludzi. Niektórzy z ofiarodawców chcieli, by przy eksponacie umieścić kartkę z ich nazwiskiem. I tak zrobiliśmy. Przyznam, że mamy więcej tych zbiorów. Musimy tylko przygotować dla nich odpowiednie miejsce. Jak widać, jest co robić – podsumowuje z uśmiechem pan Mieczysław.
AWAW