Położymy płasko uszy?
Szczególnie, gdy dzieje się to na jakiejś fali wznoszącej, cokolwiek przypominającej zaplanowaną akcję. Poza tym istnieje taka część naszej egzystencji, której nie wolno wystawiać na plwanie i głupotę. Takie bowiem działanie stanowi o całkowitej przegranej i dobrowolnej kapitulacji z tego, co jest prawdą. Ostatni tydzień przyniósł aż nadto takich zdarzeń, zwłaszcza w temacie wiary i tożsamości narodowej. A przecież to są fundamenty. Pozwolenie na lżenie w tym zakresie jest zwykłym szujostwem i ucieczką. Ale po kolei. Wydawało się, że zawieruchę o kształt pamięci historycznej mamy już za sobą. Nic bardziej mylnego. Po głosowaniach radnych Białegostoku i Żyrardowa, szczególnie związanych z Platformą Obywatelską, okazało się, że major Zygmunt Szendzielarz, ps. Łupaszko, i gen. Emil Fieldorf, ps. Nil, przegrali nie tylko z geograficzną nazwą ul. Podlaska, ale (co jest chichotem historii) z ul. Jedności Robotniczej. Taka decyzja jest niestety jednoznacznym opowiedzeniem się tejże partii po jednej stronie w sporze ideowym o charakter dokonanego po II wojnie światowej zawłaszczenia Polski przez totalitaryzm komunistyczny.
Wpisuje się w przyjęcie całego dziedzictwa PRL, nie wyłączając zbrodni, które w tym czasie się działy. Szczególnie jasno widać to w „anihilacji” pamięci o dowódcy Kedywu, czyli tej części Armii Krajowej, która podejmowała akcje dywersji zbrojnej przeciwko Niemcom w czasie ostatniej wojny. Charakterystycznym jest to, że „przegrał” on ze swoimi oprawcami, którzy dzięki terrorowi powojennemu ugruntowali ową „jedność robotniczą”, czego owocem z jednej strony była śmierć gen. Fieldorfa, a z drugiej – powstanie PZPR. Niektórzy komentatorzy, starając się w jakiś sposób uzasadnić podejmowane decyzje, wskazywali na niejednoznaczność proponowanych „nowych” nazw ulic, lecz brzmiało to cokolwiek śmiesznie. Podobnie z „kontrowersjami” wokół mjr. Szendzielarza. Zdania takich tuzów polskiej lewicy, jak Zandberg czy Senyszyn, są cokolwiek śmieszne. Siląc się na „obiektywizm”, starają się nadać owemu polskiemu patriocie miano czarnego charakteru, lecz zapominają o kontekście ówczesnych wydarzeń, konflikcie narodowościowym, działalności związanej z wprowadzaniem nowej władzy, której podejmowali się przedstawiciele mniejszości białoruskiej, wsparciu dla LWP, gdy idzie o aprowizację, a zwłaszcza o przebiegu samych wydarzeń z drugiej połowy lat 40 na Białostocczyźnie. Jednakże nad wszystkim tym, co do tej pory napisałem, góruje sprawa nierozwiązanego dylematu: czyjeż to my dzieci? Czy matką naszą jest wypracowana w boju wolna Polska, czy też twory możnych sąsiadów, będące nie tylko pokrakami historycznymi, lecz przede wszystkim akceptacją zniewolenia jako sposobu życia? Dylematu tego nie miał gen. Fieldorf, którego łamaniem kości trzeba było zmusić do uklęknięcia podczas wysłuchiwania wyroku sądu przed dokonaniem egzekucji. Mentalność sługusów wylazła w całej swojej krasie. Nie ma co więc się dziwić, że ci właśnie ludzie bronią dzisiaj esbeckich emerytur czy też donoszą na własny kraj w instytucjach międzynarodowych, żądając równocześnie zewnętrznej interwencji w strukturę własnej ojczyzny.
Będziesz wyć mógł
Jednakże „palmę pierwszeństwa” w idiotyzmie osiągnął w ostatnim tygodniu tercet Sekielski, Lubnauer i Śmiszek. Owi „tenorzy” zawyli ze „świętego” oburzenia po zatrzymaniu i przesłuchaniu przez policję młodego chłopca, który chciał wynieść z kościoła konsekrowaną hostię. W jakim celu, tego nie można było się od niego dowiedzieć, choć kontekst Halloween jednoznacznie wskazuje na motywację 14-latka. Głupawe wpisy na portalach społecznościowych owych państwa stanowiły prostą drwinę z próby ochrony świętości danej społeczności religijnej. Wszystkich jednakże przebił Tomasz Sekielski, który nie widział nic zdrożnego w próbie przejęcia w jakimkolwiek celu… kościelnego opłatka. Rozumiem, że ktoś nie wierzy w realną obecność Chrystusa pod postacią chleba, lecz dla wierzących jest to fakt niezaprzeczalny, a zatem stanowiący najwyższą świętość. Do konstatacji tegoż wystarczy zwykła inteligencja i lekkie oczytanie. Rozumiem również, że pan Sekielski nie miałby nic przeciwko temu, gdyby powtórzyć wydarzenia z Ochoty, gdy meczet w centrum islamskim jakaś kobieta obrzuciła wieprzowiną, lub też z zachwytem przyjąłby zniszczenie Tory lub samą próbę jej kradzieży, ponieważ chodzi li tylko o jakieś elementy papierowe w synagodze. W tym kontekście jego „troska” o Kościół katolicki, gdy idzie o sprawę przestępstwa pedofilii, jawi się cokolwiek inaczej i jest po prostu zwykłym atakiem na instytucję, w ogóle nie motywowaną chęcią rozwiązania spraw czy pomocy ofiarom. To jest jego wizja państwowości, w której nie można opowiadać szabasowych dowcipów, gdyż są one ponoć nacechowane antysemityzmem, ale można drwić z tego, co dla katolików święte, bo to wyznacza ścieżki nowoczesności. Podobnie myśli zapewne pewna pani profesor, która „w obronie Kościoła” demonstrowała pod gdańską kurią, co nie przeszkadzało jej wcześniej w przebraniu Maryi nosić tęczową aureolę i trzymać w dłoniach emblemat przypominający katolicki feretron z wyobrażeniem żeńskich narządów rozrodczych. Jest to mentalność członków sowieckiego Związku Wojujących Bezbożników, którzy dla szerzenia ateizmu nie cofali się przed niszczeniem obiektów sakralnych, profanacją miejsc pochówku (głównie cmentarzy) i przedmiotów kultu religijnego.
Pieska śmierć po życiu psim
Temu idiotyzmowi trzeba postawić tamę. Nie można pozwalać na „niszczenie ołtarzy przeszłości”, bo ktoś na ich gruzach chce wznieść własne. I nie idzie tylko o walkę jednej grupy ideowej z drugą, lecz o podstawę bytu narodowego. To walka dwóch obozów, z których jeden zawsze był ostoją polskiej wolności i tożsamości, a drugi nie mógł nigdy wybić się i przeżyć bez pokochania łańcucha niewoli. Będziemy w tych dniach patrzeć na składane na grobach i przy pomnikach stanowiących wyraz naszej niepodległości kwiaty. Wprawnym okiem trzeba jednak oddzielić te, które są wyrazem serca zakochanego w Polsce, od tych, które wiechciem są tylko i przykrywką dla adoracyjnie czczonego łańcucha niewoli.
Ks. Jacek Świątek