A mury…
Marszałek senatu, tragikomicznie nawiązujący w swoich gestach do Tadeusza Mazowieckiego z dnia wyboru go na urząd premiera po 1989 r., to tylko najłagodniejszy zwiastun tego, co nas czeka. Bowiem poza pozerskimi gestami pojawiły się także realne zapowiedzi działań tzw. obozu totalnej opozycji powiększonego w parlamencie o lewicę i narodową prawicę. Zapowiedzi te nie tylko oddają sposób działań preferowany przez nowe byty parlamentarne, ale także dotykają tego, co nazwać można byłoby na potrzeby chwili ideowym podłożem narodowego istnienia. Być może brzmi górnolotnie, ale jednak oddaje to, co działo się w pierwszym dniu sejmu IX kadencji i senatu X kadencji.
Natury nie oszuka się, bo ona zawsze gdzieś wylezie. Tak też było i na parlamentarnych salonach we wtorkowe południe i cały wieczór. Przepiękne frazy o zasypywaniu podziałów, które ponoć dzielą rodzinnie Polaków, starły się z wyłażącą podskórnie manią totalnej opozycji. To stwierdzenie nie odnosi się jednak tylko i wyłącznie do podziału sceny politycznej. Totalna opozycja, będąca w gruncie rzeczy całkowitym negowaniem przeciwnika politycznego, może stać się także domeną sprawujących władzę, choć oczywiście najbardziej związana jest z działaniami partii opozycyjnych. I nie jest to tylko twór związany z poprzednią kadencją parlamentu, choć można stwierdzić, że w tym czasie ta forma działań opozycyjnych osiągnęła swoje apogeum. Wystarczy tylko wspomnieć zachowanie Donalda Tuska wobec wyborców kojarzonych z kręgiem Radia Maryja z poprzednich lat, a związane z twierdzeniem, iż Polska nie jest skazana na moherową koalicję. Już wówczas objawiła się prawdziwa twarz tego, co dzisiaj technicznie określamy mianem totalnej opozycji, czyli postawa, która w imię domniemanego braterstwa wszystkich neguje możliwość istnienia w ramach społeczności państwowej pewnej grupy ludzi ideowo niezwiązanych z danym nurtem politycznym. Jest to cecha dość oczywista modelowego dzisiaj sposobu tworzenia społeczności państwowej, nazywanego demokracją liberalną, a opierającego się na przyjętym założeniu tzw. trzeciej fali tolerancji. Jej założeniem nie jest tylko pewna forma współistnienia, lecz żądanie, by w miejsce przykrego bądź obojętnego traktowania tego, co nienormatywne, wprowadzić całkowitą afirmację tychże zachowań. Prowadzi to w ostateczności do totalnej negacji wszystkich, którzy nie dopuszczają możliwości prawnego usankcjonowania tzw. różnorodności, mieszczącej w sobie także głupotę, ideologiczne traktowanie świata oraz odrzucenie prawa do jakiejkolwiek debaty na ten temat. Satyrycznym obrazem tego typu postawy była zawarta w filmie „Seksmisja” scena obrad Ligi Kobiet nad Maksem i Albertem wraz z okrzykiem, iż Kopernik była kobietą.
Jesteśmy wszyscy równi, nad nami tylko kat
Jednakże należy zauważyć, że problem w swojej dogłębności nie leży w samym fakcie odmowy debaty. Każda cywilizacja, a jej ramach każda społeczność polityczna posiada pewien katalog rzeczy, nad którymi debaty się nie przeprowadza. Nie są to tematy tabu, lecz stałe egzystencjalne danej społeczności i danej cywilizacji stanowiące ich fundamenty. Istota więc dylematu sprowadza się zasadniczo do katalogu tych tematów, które nie podlegają dyskusji. W cywilizacji łacińskiej jedynym elementem niepoddawanym debacie była prawda. Oznaczała ona prostą zgodność ludzkiego umysłu z rzeczywistością. Niestety, dzisiaj właśnie ten fundament chce się zanegować, głosząc, iż pierwszeństwo ma ekspresja niczym nieograniczonego ludzkiego umysłu, którego nie pęta nawet zasada niesprzeczności. Heglowskie oskarżenie faktów trafiło pod strzechy. Nie wchodząc w szczegóły, należy jednoznacznie stwierdzić, że jest to przyczyną pojmowania działania w sferze społecznej jako dowolnego i niczym nieskrępowanego domagania się debaty nad wszystkim, co w konsekwencji prowadzi do ustanowienia prawa, w imię którego o niczym już dyskutować nie wolno. Nawet idiotyzm nie podlega polemice, gdyż stanowi przejaw wolnej ekspresji własnego ja. Istotnym więc dla debaty politycznej staje się pokonanie wroga za wszelką cenę, a najlepiej z ostatecznym jego pohańbieniem z użyciem wprawnej puenty. W tym kontekście tzw. hejt nie jest domeną ludzi opętanych nienawiścią, lecz rodzi się z takiego traktowania cywilizacji i kultury. Hejt zrodziła demokracja liberalna, gdyż tylko taki sposób walki z przeciwnikiem można ostatecznie uzasadnić w jej ramach. I to właśnie zobaczyliśmy w pierwszym dniu nowej kadencji parlamentu. Szaliki, pięści, palce wzniesione w kształcie V – to tylko pojedyncze znaki i symbole, które zapowiadają działania podejmowane w ramach nowego parlamentu. A dodatkowo instrumentalne traktowanie symboli narodowych i państwowych (mam na myśli śpiew hymnu przez posła Tomczyka i to jeszcze przy znacznej nieznajomości jego tekstu). W tym kontekście pewne zwięzłe słowa marszałka Piłsudskiego o programie politycznym (bić….) stają się koniecznym działaniem w sferze społecznej.
Dusze zakuto nam w kajdany, choć dawno znikł Bastylii mur
Czy istnieje więc jakakolwiek możliwość zgodnego działania w ramach polskiej społeczności? Cóż, trudno jest dzisiaj być prorokiem. Spoglądając jedynie po kątem podejmowanych inicjatyw, nie sposób nie odnieść wrażenia, iż obie strony politycznego sporu okopały się na własnych pozycjach w oczekiwaniu elekcji prezydenckiej. Ciekawą zaiste będzie nadchodząca debata budżetowa oraz podjęcie przez PiS próby realizacji swojego programu wyborczego. Tym jednak, co wydaje się mieć największy ciężar polemiczny, będą sprawy ideowe, a zwłaszcza obecność elementu religijnego w przestrzeni publicznej. Ten trend widoczny jest we wszystkich krajach odwołujących się w swoich fundamentach do cywilizacji zachodniej. Niestety, istna plaga mitologicznego myślenia spowoduje jednak, moim zdaniem, znaczny wzrost wewnętrznych murów i zakuwania intelektu w kajdany (stosując metaforę z songu Kaczmarskiego). Nie wróży to jednak nic dobrego.
Ks. Jacek Świątek