Komentarze
Bardziej niżeli chleba…

Bardziej niżeli chleba…

W dawnych, zamierzchłych czasach, gdy matura nie przypominała wypełniania testowego krzyżówek i nie była turniejem o najlepsze wbicie się w klucz sprawdzających, pewnego roku na egzaminie pisemnym z języka polskiego zabrzmiały słowa Leopolda Staffa, w których przekonywał on uczniów, że bardziej niżeli chleba poezji trzeba w czasach, gdy wcale jej nie trzeba.

Pamiętam tę frazę, ponieważ właśnie w tym roku zdawałem egzamin dojrzałości. Czasy zaiste zamierzchłe, dla większości dzisiejszych uczniów trącące dinozaurami. Przypomniałem sobie właśnie to zdanie, patrząc na dzisiejszą polską i kościelną rzeczywistość, w której racjonalny dyskurs staje się coraz bardziej niemożliwy, a jedyną propozycją zdaje się ucieczka w tworzenie alternatywnych rzeczywistości, własnych urojonych światów, w których choć chwilę człowiek może czuć się bezpiecznie. To jednak nie stanowi zapory, a kolejną fazę niebezpieczeństwa. I w tym właśnie kontekście przypomniałem sobie wiersz Czesława Miłosza, który projektanci Pomnika Stoczniowców w Gdańsku zamieścili na jednym z jego elementów.

Wiersz stanowiący swoistą przestrogę dla wszystkich. Nie tylko tych, co dzierżą władzę świecką czy duchowną, ale i dla ich podwładnych. Zaczynał się on od słów: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego…

 

… śmiechem wybuchając…

Podejmowane jest dzisiaj bardzo mocno zagadnienie tzw. hejtu. Trochę mnie to śmieszy, ponieważ w „zamierzchłych” czasach mieliśmy na to inne określenie – oczernianie, czyli mówienie nieprawdy celem zaszkodzenia drugiemu człowiekowi. Nie rozumiem więc, po co wymyśla się dzisiaj jakieś terminy, skoro nomenklatura została dawno ustalona. Chyba że w słowie tym kryje się jeszcze coś więcej. A zapewne tak jest, ponieważ za niedopuszczalne dzisiaj uznaje się nie tylko mówienie nieprawdy o innych, ale nawet racjonalne negowanie tez przez nich głoszonych, nawet gdy brak w nich jakiejkolwiek logiki czy związku z rzeczywistością. Sytuacja ta jednak posiada swoje drugie oblicze. W imię wolności od tzw. hejtu chroni się… właśnie sam hejt, bo przecież każdy ma mieć prawo do ekspresji własnych poglądów. Oczywiście, ta zasada ma zastosowanie tylko wówczas, gdy owe poglądy są „postępowe”, konserwatywny myśliciel więc nie ma żadnych szans na obronę swoich pozycji. W ostateczności więc mamy walkę hejtu z hejtem, a miarą zwycięstwa jest najmocniejsze przyłożenie prostacką puentą. Nie ma względu ani na czas, ani na miejsce, ani na okoliczności. Każda pora jest dobra, by postawić na swoim. Przykładem są chociażby ostatnie obchody wyzwolenia obozu w Auschwitz, gdy jeden z ocalałych, w późniejszych latach aktywista młodzieżówki PPR, pracownik pionu ideologicznego PZPR, a w ostateczności redaktor jednego z tytułów prasowych najbardziej wiernych do dzisiaj ideałom nieboszczki partii, udowadniał, iż kolejny KL Auschwitz grozi nam, gdy nie obronimy konstytucji i porządku demokratycznego (przecież Hitler doszedł do władzy właśnie dzięki porządkowi demokratycznemu), a umowy społeczne (czytaj: układ okrągłostołowy) nie będą dotrzymywane. Dlaczego jednak tak się dzieje? Otóż dlatego, że właśnie w takich działaniach ujawnia się duch KL Auschwitz, bo człowiek nie jest szanowany w swoim człowieczeństwie. W miejscu, w którym o godności człowieka winno się mówić jak o świętości, wprowadza się doraźną wojenkę polityczną. Smutne.

 

… wokół siebie mając…

Niestety, o tyle problem jest palący, że zazwyczaj wokół takich osób zawiązuje się cała grupa popierająca, której jednak nie interesują wygłaszane poglądy, ale doraźny interes własny. Zawsze bowiem na głośnym krzyku jednego można coś dla siebie ugrać, a jeśli dodatkowo odpowiednio się daną osobę ukierunkuje, to wówczas można własną pieczeń w ogniu działania osoby krzyczącej upiec. A jeśli doda się do tego np. fakt, iż ta „głośna” osoba ma realną władzę, wówczas zamiast hejtu mamy do czynienia z krzywdzeniem człowieka w białych rękawiczkach. Istotą błazeństwa (bo o nim pisał Miłosz) nie jest to, że wykrzywia gębę w komicznych grymasach, ale to, że przeprowadza swoje plany za pomocą i rękami władcy, posługując się niedopowiedzeniem, żarcikiem i plotką. Mechanizm ten jest doskonale widoczny na forach internetowych, gdzie hejterskie zachowania natychmiast znajdują grono poklaskiwaczy. Fakt, iż przed każdymi wyborami „rozbudowywane” są tzw. farmy hejterskie, jest najlepszym przykładem zastosowania w praktyce mechanizmu błazeńskiego. Tylko że w całym tym galimatiasie wcale nie idzie o człowieka, który stanowi zasłonę dymną dla doraźnych działań. Można powiedzieć: w imię człowieka niszczy się człowieka. Lub też inaczej: w walce o człowieka, o człowieka wcale nie chodzi. Podobnie fraza ta brzmieć może na terenie kościelnym: w walce o wiarę, wcale o wiarę nie chodzi. Czy też na poziomie dzisiejszej debaty o sądownictwo: w walce o sprawiedliwość, wcale o sprawiedliwość nie chodzi. Dlatego zanim coś się wykrzyknie, warto zastanowić się nad tym, jak zostanie to wykorzystane, a nade wszystko – czy ja sam nie zostanę wykorzystany (fraza ta odnosi się szczególnie do tych, którym dana jest jakakolwiek władza: w gminie, powiecie, Polsce, redakcji, zakładzie pracy czy w Kościele).

 

… nie bądź bezpieczny…

Warto jednak w tym momencie przypomnieć sobie frazę występującą już na początku Pisma św. W Księdze Rodzaju Bóg wyraźnie mówi: „Upomnę się też u człowieka o życie człowieka i u każdego – o życie brata”. W oczach Boga Stwórcy człowiek przedstawia wartość, której nie wolno zniszczyć. W całym tym dzisiejszym galimatiasie nie zauważamy jednego: godność ludzka jest niszczona nie tylko w tym, który podlega atakowi, ale i w tym, który pchnięty przez innych ataku dokonuje. Niszczącymi ludzką godność są ludzie z cienia, którym zależy na uderzeniu w imię własnych interesów w drugą osobę i którzy wykorzystują innych do tego ataku. By uchronić więc własne człowieczeństwo warto pamiętać, iż poza teraźniejszością jest jeszcze przyszłość. Ta w miarę bliska, gdy dzisiejsze możliwości zostaną utracone, i ta dalsza – Sąd Boży Ostateczny.

Ks. Jacek Świątek