Komentarze
O powinności

O powinności

To był naprawdę przyzwoity, siedlecki i walentynkowy koncert. Widownia wypełniona do ostatniego miejsca, młodzi, utalentowani muzycy, ciekawy repertuar.

No i ten najważniejszy - powszechnie znany od paru miesięcy i aspirujący do miana gwiazdy solista o pięknym głosie i z zadatkiem na charyzmę. Słowem - fajnie. Promujący swoją płytę wspomniany bohater wieczoru przywitał fanów podziękowaniem, że wybrali jego koncert, a nie premierę „Zenka”. W sumie… Ani ja, ani nikt z moich znajomych, a podejrzewam, że w ogóle nikt, kto na ten występ przyszedł, nawet nie rozważał kwestii takiego wyboru. Zresztą, jeśli nawet - to był on oczywisty. A jednak… Koncertujący kandydat na (naprawdę jasną) gwiazdę próbował - co wcale nie było takie łatwe - rozruszać wygodnie posadowioną na krzesłach publikę. I - zdaje się - w tym celu, a może też w ramach choćby krótkiego wytchnienia, zechciał był zajmować widownię ciekawymi historyjkami. Jedna z tych historyjek wydała mi się (a wiem, że nie tylko mnie) aż za bardzo ciekawa. Albo może lepiej - za daleko odjechana. Otóż wspominając swój kolędniczy występ w Wilnie, utalentowany bohater wieczoru nadmienił o przygodzie, która mu się tam przydarzyła.

W czasie spaceru po mieście usłyszał dochodzące z oddali dziwne dźwięki. Im dalej szedł, tym stawały się one bardziej wyraźne. Ni to jęki jakieś – wspominał artysta – ni popłakiwanie dziecka, a może baraszkujące koty, ale gdzie tam marcowanie w grudniu? Po jeszcze paru krokach – przekonywał – wszystko się wyjaśniło. To Zenek Martyniuk – tu nasz bohater wieczoru popróbował podmienić swój głos „na Zenka” i przywołać choć parę charakterystycznych dźwięków – kolędował sobie po sąsiedzku!

Nie przeczę – posypały się po tej opowieści brawa. Ale wiem też, że wiele osób było zniesmaczonych. Gwoli sprawiedliwości należy w tym miejscu powiedzieć, że natychmiast padło ze sceny stwierdzenie, że Zenek to w sumie fajny facet, że obustronne relacje są poprawne itp. Chcę wierzyć, że opowieść o wileńskiej przygodzie nie była do końca przemyślana, bo artysta, którego koncert wybraliśmy w walentynki, dał się już poznać jako porządny człowiek.

Nie, nie jestem zwolenniczką klas disco polo w szkołach. Ani zagorzałą miłośniczką tego gatunku w ogóle. Ale zastanawia mnie szeroko zakrojona akcja(?) publicznego pogardzania Martyniukiem albo przynajmniej wyśmiewania go. Oczywiście trudno uznać Zenka za wybitnego artystę. Ale czy naprawdę nie ma gorszych? Być może to podśmiewanie się to kwestia – jak chcą niektórzy – zazdrości z powodu poświęconego discopolowcowi filmu czy w ogóle hołubienia go przez TVP. A może jest tu jeszcze jakieś drugie dno…

Oczywiście nie da się ukryć, że ma Martyniuk teraz swoje pięć, a może nawet aż siedem minut. No i niech ma. Na pewno na to nie zasłużył?

Nie każdy człowiek może być porządnym (czyt. wielkim) artystą, ale każdy artysta może być porządnym człowiekiem. A nawet powinien.

Anna Wolańska