Sytość, zasobność i pewność
W gruncie rzeczy wszystkie programy wyborcze są odzwierciedleniem tego właśnie hasła. Problem jednakże w tym, że taki „program wyborczy” sformułował blisko 2 tys. lat temu… diabeł. Jak sprawny spin doktor wziął swój „ewentualny elektorat”, czyli Jezusa po pustynnym poście, i rozwijał przed nim wizję ewentualnych korzyści wynikających z poparcia elekcyjnego. Ewangeliści i późniejsi teolodzy bez większego problemu zakwalifikowali te jego działania do kategorii kłamstwa. Nie miał on bowiem takiej siły i prerogatyw, by zrealizować swoje obietnice. A jednak parł mimo to ze swoją propagandą bez żadnej żenady. Oczywiście, pokrewieństwo czy nawet podobieństwo dzisiejszych polityków maści wszelakiej z szatanem nie jest ani oczywiste, ani też bezpośrednio możliwe. To dość odległa analogia. Tamte wydarzenia łączą się jednak dość ściśle w osobie wyborcy. To on ma dokonać wyboru w oparciu o przedstawione propozycje i własny sąd sumienia.
Podobnie jak w tamtym wydarzeniu, dzisiaj także pozycja wyborcy jest nie do pozazdroszczenia. W gruncie rzeczy wycieńczony postem, a co za tym idzie także posiadający ogromne potrzeby mistrz z Nazaretu jest podobny dość znacznie do wszystkich, którzy mają w swoich rękach możliwości elekcyjne symbolizowane kartą wyborczą. I jakkolwiek obrazoburczo dla niektórych brzmią te porównania, to jednak można je przeprowadzić chociażby na płaszczyźnie psychologicznej. Jezus jednak wygrywa ten pojedynek i nie daje się nabrać reklamie wyborczej. Nie dlatego, że ma wysokie mniemanie o sobie i dzięki niemu nie daje się wciągnąć reklamie lub wizji doraźnych korzyści. Także nie dlatego, że mierżą go tanie chwyty czy też wyborcze slogany. Również i nie dlatego, że posiadł umiejętność „oddzielania ziarna słowa od plew pustosłowia”. Jezus ma zasadniczy argument w swoich dłoniach i umyśle właśnie dlatego, że powrócił świeżo z pustyni. Cisza tego obszaru ziemskiego i nikłość atrakcji tam się znajdujących na tyle wyostrzyła zmysły, że pozwoliła na odkrycie jasnych konturów rzeczy i dała asumpt do ustanowienia granicy nie do przekroczenia. To właśnie stanowi o jego zwycięstwie. Jest to w gruncie rzeczy zwycięstwo wewnętrzne w samym sobie. Dzisiaj jesteśmy często obserwatorami narzekań wielu na to, że nie umieją odnaleźć się w wirze propozycji i haseł wyborczych, że mają dość zamętu i chaosu wprowadzanego przez polityczną reklamę, że mierzi ich wzajemna nienawiść i chamskie dążenie do pognębienia przeciwnika politycznego. Problem w tym, że żadne zewnętrzne ustawodawstwo ani przepisy prawne nie będą w stanie zatrzymać tej machiny ani ograniczyć jej niszczycielskiego działania. Jedyną nadzieją jest to, co każdy nosi w sobie – granica nie do przekroczenia.
Do ut das
Każda kampania wyborcza opiera się zasadniczo na obietnicach składanych elektorom. Każdy z nich obiecuje rzeczy przeróżne, cuda-wianki etc., których jednakże ukrytym przesłaniem jest stwierdzenie: „Dam, jeśli ty dasz” swój głos wyborczy. Dlatego najprostszym chwytem kampanijnym jest bazowanie na egoizmie jednostki. Dobrym przykładem takiego żerowania drapieżników partyjnych jest odejście chociażby do realizowanych obecnie programów społecznych. Ich krytycy najczęściej odwołują się właśnie do egoizmu. Formułują wszak przesłanie, że finansowane z budżetowych pieniędzy wsparcie to jawna kradzież. ponieważ wszyscy składamy się na budżet państwa. Wyborca podświadomie przyjmuje ten przekaz jako wskazanie, że wraz z likwidacją owych programów w jego własnej kieszeni pozostanie więcej pieniędzy, co jest zwykłym oszustem i blagą. Podatki istniały w nawet wyższej formie także i w czasie, gdy nie było tychże programów, a nikt wtedy nie odczuł znacznego przypływu kasy w swoim portfelu. Może poza nielicznymi, którzy spotkania biznesowe organizowali w okolicach cmentarzy. Nie idzie więc o to, by pozostawić portfel Polaka w spokoju, ale o to, żeby wykorzystać egoizm jako siłę napędową do skoku na władzę. I tutaj właśnie jest miejsce dla wyznaczenia jasnej granicy. Tym, co poskramia egoizm, zaciemniający zasadniczo racjonalne poznanie, jest siła charakteru, czyli umiejętność stawiania sobie wymagań na miarę człowieczeństwa. A to może dokonać się tylko wówczas, gdy owa afirmacja ludzkiej godności będzie odnosić się nie tylko do mnie samego, ale także i do drugiego. Siła charakteru objawia się nie w prostackim uporze tkwienia na własnych pozycjach, ale w okiełznaniu siebie i swoich kaprysów dla uznania rzeczywistości jako kryterium moich zachowań moralnych, w tym i wyborczych. Rzeczywistość, której zasadniczymi elementami jestem ja sam i drugi człowiek, a zatem wspólnota osób.
Dokąd wieje ten wiatr?
Wiatr pustynny jest inny niż ten, który odczuć możemy na wysokiej górze, z której widać wspaniałości świata, i także inny niż ten odczuwany na narożniku świątyni. Inność ta nie jest jednak tylko wynikiem działania mas powietrza, ile raczej zawiera się w tym, co nas chroni przed jego działaniem. Na pustyni nie ma żadnych możliwości ukrycia się przed nim, a jedyną siłą, której można użyć, jest własna postawa. Człowiek jawi się jako ostoja i sam sobie może dać siłę przetrwania. Ale nie każdy. Tylko ten, kto potrafi tak siebie ukształtować, że niestraszne mu będą siły przyrody czy niedostatki życiowe. Tylko taki, który w sobie będzie miał siłę. Źródłem tej siły jest swoista „wewnętrzna zerojedynkowość”, czyli postawa scharakteryzowana stwierdzeniem: tak – tak, nie – nie, a reszta od diabła pochodzi. To także wskazówka dla przetrwania kampanijnej zawieruchy, a przede wszystkim recepta na dokonanie dobrego wyboru. Przaśna logika zerojedynkowa i szukanie odpowiedzi bez ozdobników, a szczególnie myślenie w kategoriach odpowiedzialności za siebie i wspólnotę osób wystarczą.
Ks. Jacek Świątek