Epidemia paranoi
Przyznam się, że widząc po raz pierwszy graficzne przedstawienie owego wroga publicznego numer jeden, ciarki na plecach przechodzące poczułem. Trochę później przyszła refleksja, iż ten obraz, choć zapewne w celach informacyjnych przekazywany, przypomina mi kampanię władz nazistowskich, które kolportowały obraz Żyda jako największego zagrożenia. Ok, być może zbyt daleko posunięte skojarzenie, lecz nie sposób mu się oprzeć. Nie sposób również zaprzeczyć, iż w całej kampanii ochrony ludności przed zagrożeniem epidemiologicznym jest nagły i gwałtowny wzrost zachowań paranoicznych, nie tylko wśród szarych obywateli, lecz również (a może przede wszystkim) pomiędzy „wielkimi tego świata”. Aż dziw bierze, że do tej pory nie ma w mediach społecznościowych żadnych akcji „karteczkowych” naszych celebrytów, aktorów i aktoreczek maści wszelakiej czy też innych „wolnozawodowych” artystów.
Choć pojawiają się pierwsze jaskółki, jak chociażby „niezwykle twórcze” wynurzenia pewnej pani dziennikarki, co – jadąc ze swoim gościem samochodem – pozwala sobie na twierdzenie, iż epidemia owego wirusa to… reakcja natury na efekt przeludnienia, a finalnym akordem będzie zarażenie pewnego szefa sądu z Olsztyna, co to uchwały zgromadzenia sędziowskiego rwał na strzępy. Przyznam się, że pośród rozlicznych teorii spiskowych na temat koronawirusa ta wydaje się być najbardziej oryginalna. I najgłupsza zarazem.
Nie chce podać? A, to szkoda…
Najpierw jednak zaznaczę, iż sprawy epidemii nie należy bagatelizować. Każda choroba, której skutki obejmują znaczną część populacji i mogą wywołać daleko idące konsekwencje społeczne, w tym znacząco podnieść wskaźniki śmiertelność w populacji ludzkiej, winna być traktowana niezwykle poważnie. Jednakże w związku z rozprzestrzenianiem się owego wirusa paranoicznych zachowań widać coraz więcej. Apele rządzących o zachowanie spokoju raczej nie odnoszą skutków. Co bardziej mnie smuci, do tych zachowań dołącza również Kościół. Szanuję apel abp. Gądeckiego, który, wyrażając zrozumienie dla stanowiska władz, by odwołać wszelkie zgromadzenia publiczne powyżej 1 tys. osób, zaapelował do duszpasterzy o zwiększenie ilości niedzielnych Mszy św., aby w ten sposób na nich mogły zbierać się mniejsze liczby wiernych. Szanuję przede wszystkim dlatego, że przewodniczący Episkopatu Polski nie poszedł drogą innych Kościołów lokalnych, które po prostu zakazały publicznego sprawowania Mszy św. i innych sakramentów oraz pogrzebów. Zakaz ten doprowadzono do istnej paranoi, gdy okazało się, że w jednej z włoskich miejscowości policja zatrzymała i skierowała do prokuratury wiekowego proboszcza, który chciał odprawić dla swoich wiernych Eucharystię, a w innych miejscach tego najbardziej dotkniętego kraju w Europie epidemią ta sama policja strzeże wejść do kościołów, by przypadkiem nie doszło do złamania zakazu sprawowania publicznego Mszy św., przy okazji skarżąc się, iż nie posiada środków ludzkich dla podobnego „strzeżenia” chociażby barów i kawiarni, w których życie towarzyskie kwitnie (czyżby tam wirus miał mniejsze oddziaływanie niż w świątyniach katolickich?). Cóż, paranoja ujawniła przy okazji inną, o wiele ważniejszą „epidemię”.
Sprawiedliwy z wiary żyć będzie
Chodzi o epidemię niewiary, a właściwie „wiary” traktowanej jako terapeutyczny środek na bolączki psychiczne i metoda socjologizacji, czyli uspołecznienia człowieka. W istocie swojej wiara stanowi przede wszystkim, jak zauważa św. Tomasz z Akwinu, początek życia wiecznego, tzn. życia w zjednoczeniu z Bogiem, a tę jedność sprawiają sakramenty będące widocznym znakiem niewidzialnej łaski (czyli Boga zamieszkującego serce wierzącego). Tymczasem przyjęcie czysto ziemskiego sposobu oceny sytuacji powoduje, iż sprowadzamy wiarę jedynie do przeżycia subiektywnego lub też do zorganizowanego sposobu zaspokajania niejasno określonych „potrzeb duchowych”. Jeśli bowiem w imię „dobra ludzi” można zawiesić sprawowanie sakramentów, a ponadto godzić się na to, by ci, którzy chcą je sprawować, byli poddawani represjom policyjnym, to nie można oczekiwać, że w ślad za tym nie podąży epidemia niewiary. Owszem, istnieje niebezpieczeństwo magicznego traktowania sakramentów, lecz wydaje się ono mniejszym niż pewność zakorzenienia braku wiary w sercach ludzkich. Następstwem takiego podejścia będzie (co raczej pewne) traktowanie wszystkiego, co związane z religią, tylko na poziomie organizacji życia ziemskiego i dostosowywania prawdy wiary do aktualnych potrzeb (prawdziwych czy też fikcyjnych) współczesnej populacji. Takie podejście widoczne było w wypowiedziach niektórych zwolenników „frakcji postępowej” w ramach ostatniego synodu, a podejście władz duchownych do problemu epidemii koronawirusa może taką tendencję umocnić. Pewnym przykładem niech będzie wypowiedź „wiernego”, który dowiedziawszy się, że jego biskup nakazał śpiew suplikacji po każdej Mszy św., zadał pytanie, czy śpiew jakiejś „piosenki” zatrzyma epidemię? Istną wręcz paranoją jest jednak propozycja, by wierni zrezygnowali z przyjmowania Komunii św. do ust, gdyż ponoć ma to zapobiec zarażeniom. Czy jednak przyjmowanie „na rękę” nie ma znamion kontaktu fizycznego i jakim sposobem ma być bardziej higieniczne? Tak to ze sposobu przyjmowania Komunii św. czynimy środek leczniczy.
Paranoja jest goła
Racja, ona po prostu odsłania to, czego nie chcielibyśmy ujawniać innym. Ujawnia podskórną i podświadomą motywację naszych działań i mechanizmy naszego umysłu. W tym kontekście warto rozważyć, czy nie wprowadzić śpiewu suplikacji, ale nie tylko w celu uproszenia Bożego miłosierdzia w czasach epidemii groźnego wirusa, ile raczej, by dobry Bóg ustrzegł nas „od nagłej i niespodziewanej śmierci”. Śmierci wiary.
Ks. Jacek Świątek