Ten taniec wiecznie trwa
Szybciej - czego oczywiście ani sobie, ani nikomu innemu nie życzę - potrąci nas na przejściu dla pieszych rozpędzony samochód (za kierownicą, którego zasiada współczesny szofer z telefonem przy uchu), dopadnie zawał, wylew, nowotwór, udar albo zupełnie coś innego, co spowoduje, że bez żadnego piśnięcia będziemy musieli dołączyć do grona ludzi niezastąpionych, których i tak pełne są już cmentarne kwatery na całym globie. Śmierć (a jak dodawał jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych - Benjamin Franklin, także i podatki) są jedynymi pewnymi rzeczami na tym świecie. O ile jednak od płacenia podatków niektórym udaje się jakoś uciec, o tyle umrą wszyscy, co do jednego. Śmierć jest chyba najbardziej demokratyczną instytucją ze wszystkich dotychczas znanych ludzkości, bowiem wcześniej czy później tak samo upomni się o prezydenta, premiera, szefa partii, aktora, gwiazdę telewizyjną, murarza, inteligenta, biedaka, bogacza, kierowcę z telefonem przy głowie, a także i mnie, nieudolnego pismaka.
Tylko w ubiegłym roku w Polsce z różnych powodów zeszło z tego świata ponad 410 tys. krajan, co daje ponad 1,1 tys. istnień ludzkich dziennie lub jak kto woli: ponad 45 osób na godzinę.
Po tym, jak u schyłku średniowiecza Europę zdziesiątkowała epidemia dżumy, w literaturze i sztuce pojawił się motyw tańca śmierci. Ta jedna z najbardziej popularnych wówczas alegorii miała być swego rodzaju przestrogą przed krótkim i przemijającym ziemskim bytem. Korowody przerażonych ludzi wszystkich stanów pląsające z rozradowanymi kościotrupami na czele przypominały o nieodwracalnym zgonie każdego, kto kiedykolwiek i gdziekolwiek się urodził.
Emitowany obecnie we wszystkich możliwych mediach serial zatytułowany „Koronawirus” przypomina nieco średniowieczne obrazki z nieboszczykami i zdaje się być właśnie takim ostrzeżeniem przed tym, co i tak czeka każdego człowieka. Niewykluczone zatem, że to, czego od kilku dni doświadczamy: kontrole temperatury ciała na lotniskach i granicach, maseczki na twarzach, brak środków dezynfekcyjnych i niektórych produktów spożywczych w sklepach, odwołane imprezy, zamknięte lokale rozrywkowe i rosnąca w pewnych środowiskach panika jest właśnie takim współczesnym tańcem śmierci. Śmierci, o której dzisiejszy ultranowoczesny i skomputeryzowany świat zupełnie nie chce słyszeć, mimo iż od zawsze jest ona jego integralną częścią.
Większość ludzi niby zdaje sobie sprawę z tego, że kiedyś nastąpi jakiś kres, ale jednocześnie ci sami ludzie zwodzeni i bałamuceni przyjemnościami oraz uciechami doczesnego życia odsuwają tę ponurą myśl jak najdalej od siebie. Od czasu do czasu słyszymy także o jakichś katastrofach, powodziach, trzęsieniach ziemi, głodzie, suszach i innych kataklizmach, ale nas to nie dotyczy. Wszystko rozgrywa się gdzieś daleko, poza naszym zasięgiem. Podejście do życia i śmierci zmienia się dopiero wówczas, gdy jakieś niebezpieczeństwo – ot choćby zaraza „made in China” – zaczyna czaić się bezpośrednio za naszymi drzwiami. Spanikowani, z przerażeniem odkrywamy, że czarna dama z kosą w ręku jednak istnieje i nieustannie szuka partnerów do tańca.
Leszek Sawicki