Planowe przebudzenie?
Pierwsza metoda ma to do siebie, że skutki detonacji mogą jednak dotknąć nie tylko znajdujące się wokół budynku rzeczy, ale ranić także osoby dokonujące detonacji. Druga, wymagająca planów i obliczeń, to takie rozłożenie małych ładunków wybuchowych, by upadek budowli był kontrolowany i wyglądał na samoczynny. Efekt zostaje osiągnięty, budynek wyburzony, a skutki negatywne w miarę wyeliminowane. Przyglądając się temu, co dzieje się w Polsce w ostatnim tygodniu „po zmianie kandydata”, można odnieść wrażenie, iż taką metodę obrali przeciwnicy reelekcji Andrzeja Dudy. Nagromadzenie się w jednym praktycznie momencie pewnych zjawisk, z pozoru niełączących się całkowicie z sobą, a mających za wspólny mianownik odsunięcie obecnie rządzących od władzy, nie wydaje się przypadkowym.
Spójrzmy tylko na pewną sekwencję wydarzeń, choć chronologicznie nie występowały w tej kolejności. Mamy więc przełamanie PiSu w sprawie wyborów, co daje możliwość wymiany kandydata ze strony Koalicji Obywatelskiej, a ponadto protest tzw. przedsiębiorców wraz towarzyszącymi im „rolnikami”, „aferę” wokół piosenki Kazika i lawinowe odejścia z radiowej Trójki, doszukiwanie się malwersacji w sprawie zakupu maseczek ochronnych przez rząd oraz poszukiwanie „haków” na ministra zdrowia, wzmożenie biadolenia nad niewydolnością polskiej służby zdrowia, próby rozbicia od wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, obstrukcję niektórych samorządów w realizacji tarczy antykryzysowej, pisanie przez polskich dziennikarzy w prasie zagranicznej artykułów szkalujących Polskę… Wyliczankę można prowadzić dalej. Pozornie są to małe wydarzenia, same z siebie mało znaczące i teoretycznie w pojedynczej liczbie możliwe do opanowania. Malutkie ładunki wybuchowe. Jeśli do tego dołoży się zmęczenie psychiczne społeczeństwa obostrzeniami związanymi pandemią, mogą jednak doprowadzić do powalenia kolosa mającego nawet przewagę w sondażach. Nie chodzi tylko o biadolenie nad złośliwością tych czy tamtych. Wspomniana wyżej metoda burzenia budowli każe zadać sobie pytanie nie o stosowaną metodę, ale osobę lub grupę osób planujących. Rozłożenie materiału wybuchowego nie wydaje się przypadkowe, a zatem istnieje jakiś „mózg” sterujący akcją. Oczywiście, krytycy tzw. spiskowych teorii dziejów natychmiast będą węszyć w moich słowach poszukiwanie spisku międzynarodowego przeciwko nieskazitelnej Polsce oraz przypisywać mi jakieś twierdzenia o kolejnym rozbiorze naszego kraju przez Niemcy, Rosję i międzynarodową finansjerę. Otóż zawiodę ich. Nie uważam, że jesteśmy ofiarami międzynarodowego spisku. Rzeczywiście, Polska, jak każdy kraj we współczesnym świecie, jest miejscem zbytu produktów charakteryzujących się globalnymi markami. Jednakże nie tylko o grę interesów ekonomicznych chodzi, ale przede wszystkim o walkę ideologiczną.
Puchatek na salonach
Rafał Trzaskowski był niedawno, zanim jeszcze został prezydentem Warszawy, uczestnikiem spotkania klubu Bilderberga. Został na to spotkanie wprowadzony przez Radosława Sikorskiego, którego konotacje międzynarodowe szczególnie za sprawą rodzinnych powiązań sytuują raczej po stronie swoiście rozumianego liberalizmu oraz globalnego korporacjonizmu. Gdy Trzaskowski został prezydentem stolicy, larum podniosło się, gdy zaczął realizować postulaty chociażby środowisk LGBT oraz środowisk skrajnie antyklerykalnych. Wydaje się, że przy całym szacunku dlań jako człowieka, stanowił nie emanację programu politycznego własnego środowiska, ale przyjął pozycję realizatora konkretnych tez ideologicznych. Nie od dzisiaj wiadomo, że w środowisku Bilderberga znaczącą rolę w kreowaniu sytuacji globalnej odgrywa przez niektórych zapomniana teoria Marcusa o przeciążeniu ludnościowym planety, zagrażającym interesom ekonomicznym, a co za tym idzie propagowanie wszelkich sposobów na depopulację naszej planety (czytaj: zmniejszenie wszelkimi sposobami liczby ludności Ziemi). Rozkład tradycyjnej rodziny jest jednym z elementów tegoż planu. I nie jest w tym kontekście żadnym zaskoczeniem, że swoje pierwsze zgryźliwości Trzaskowski skierował obecnie przeciwko mediom publicznym, ponieważ realizacja pewnych celów zakłada softowe przejęcie źródeł informacji kształtujących opinię publiczną. Pojawiająca się w tym kontekście wypowiedź o możliwości podpisania przez niego ustawy o tzw. związkach jednopłciowych doskonale wpisuje się w tę narrację. Wydaje się, iż kandydat KO na prezydenta wybrał drogę Donalda Tuska, który na salony wszedł, dając się poklepywać po plecach przez Angelę Merkel, której zresztą w ogóle się nie sprzeciwiał, a wręcz przeciwnie – wraz ze swoim zapleczem politycznym (czytaj: np. Radosław Sikorski) z wyprzedzeniem starał się realizować jej pomysły. Konstatacja ta jednak oznacza, iż możliwym do objęcia urząd głowy państwa jest osoba, która nie interesy Polaków, lecz własne i swoich patronów będzie realizować.
Metoda salami
Obecnie rządzący mają jeszcze jeden problem. Jest nim odrywanie od formacji rządzącej małymi partiami poszczególnych grup społecznych. Akcja wokół radiowej Trójki doskonale wskazuje na przejmowanie młodszego pokolenia. Już od pewnego czasu widać, iż nie tylko narodowcy brylują wśród młodzieży. Rozegranie przy pomocy ręcznego sterowania tą czy inną audycją wskazuje, że inni też zgłaszają akces po młodzież. I tutaj pojawia się nierozegrany przez PiS problem tzw. śpiochów. W gwarze służb specjalnych są to osoby, które rezydują wiele lat na terytorium wroga, stając się poprawnymi obywatelami kraju zamieszkania. Jednakże gdy przyjdzie sygnał z centrali, podejmują sprawną i skuteczną akcję dywersyjną. Sprawa zakupu maseczek przez rząd i rozgrywka na antenie radiowej wyraźnie pokazują, że nie do końca zdiagnozowano, gdzie tacy ludzie się znajdują. Ciekawe, co jeszcze do 28 czerwca się wydarzy? Jedno jest pewne: jeśli obecnie rządzący chcą pokusić się o sprawne rządzenie, muszą dokonać szybkiej i skutecznej diagnozy, a elektorat „zmusić” do logicznego myślenia. W kategoriach państwa i narodu.
Ks. Jacek Świątek