Po czarno-białych polach
Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Czeremsze, duszpasterz sportowców diecezji drohiczyńskiej, od dziewięciu lat jest koordynatorem Międzynarodowych Szachowych Mistrzostw Polski Duchowieństwa. W gronie uczestników są alumni, zakonnicy, księża z różnym stażem posługi. Kobiet - jak na lekarstwo. Wierną zawodniczką od lat pozostaje s. Zofia Buszto, kanoniczka Ducha Świętego. I świeci przykładem! - Jesteśmy zbudowani postawą s. Zosi, bo nie dość, że na mistrzostwa przeznacza połowę swego urlopu, to zrobiła duże postępy i w tym roku zdobyła drugą kategorię kobiecą - chwali ks. Krzysztof.
Tegoroczna edycja wyróżniała się przede wszystkim liczbą startujących: do walki stanęło aż 25 osób. – To efekt przymusowego siedzenia w domu z powodu koronawirusa. Niektórzy przyznali się, że wrócili do szachów po 35 latach. Poza tym startowało aż siedmiu debiutantów, a wśród nich pięciu grających bardzo dobrze, co potwierdzili, zdobywając czwarte, a nawet drugie kategorie – dodaje duszpasterz. A komentując udział reprezentantów diecezji siedleckiej, chwali start ks. Jakuba Przygrodzkiego, zdobywcę dziewiątego miejsca, i ks. Karola Jakubiaka, który odjechał z tytułem wicemistrza. – Z ks. Karolem szachowe szlify zdobywaliśmy w tym samym klubie. Byłem o krok za nim, a gdy zdobył piątą kategorię, traktowałem jak wzór. Kiedy był w piątej klasie szkoły podstawowej, jego rodzina wyprowadziła się z Drohiczyna. Po latach spotkaliśmy się w seminarium. Okazało się, że łączą nas już nie tylko szachy, ale miłość do Pana Boga, teatru i literatury – mówi ks. Domaraczeńko.
Osiągnąć wieniec zwycięstwa
Organizatorom Szachowych Mistrzostw Polski Duchowieństwa od początku przyświecają trzy zasadnicze cele. To stworzenie okazji do integracja duchowieństwa, do podwyższenia kategorii szachowych grających, jak też uczczenie św. Teresy Wielkiej z Avili, znanej miłośniczki szachów. Od wieków Hiszpanie uznają karmelitańską mistyczkę za patronkę grających w szachy. Za sprawą ks. K. Domaraczeńki patronuje dzisiaj także szachistom w Polsce, dlatego też uczestnicy ostatnich mistrzostw, które odbyły się w sanktuarium Bolesnej Królowej Polski Pani Ziemi Świętokrzyskiej w Kałkowie-Godowie w dniach 6-11 lipca, jak zawsze, rozgrywki zaczynali od modlitwy do św. Teresy: „Ty, która posługując się metaforą szachową, ukazałaś nam drogę do doskonałości, przyczyń się za nami, abyśmy krocząc wraz z naszym Królem i Panem, Jezusem Chrystusem, po czarno-białych polach naszego życia, mogli osiągnąć wieniec zwycięstwa”.
Marzy się olimpiada
– Duchowieństwo jest obecnie jedyną „branżą”, która organizuje mistrzostwa Polski w szachach klasycznych w swoim gronie. Do ubiegłego roku byli w tej grupie jeszcze żołnierze – tłumaczy ks. Krzysztof. – W Polsce przybywa natomiast uczestników branżowych mistrzostw Polski. Najbliższe odbędą się w listopadzie w ministerstwie rozwoju w Warszawie. Wystartują reprezentacje ok. 30 grup zawodowych. W tamtym roku zdobyliśmy ósme miejsce – tłumaczy ks. Domaraczeńko z uwagą, że pole do popisu mają duchowni różnych wyznań. 15 września rusza siódma edycja Międzynarodowych Mistrzostw Polski Duchowieństwa w szachach korespondencyjnych. – Mamy zgłoszenia m.in. Włoch, Filipin, Szwajcarii, Walii, Rumunii. Grają nie tylko księża różnych narodowości, ale i różnych wyznań, np. kilku pastorów ze Stanów Zjednoczonych. W poprzednich latach startował też rabin z USA – wyjaśnia. Przyznaje: szachy są jak platforma ekumeniczna. I głośno mówi, że bezkonkurencyjny jest ks. Jan Kojło, proboszcz prawosławnej parafii pw. Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Kożanach.
Na konkluzję, że w szachowym świecie dzieje się dużo, ks. Krzysztof odpowiada błyskawicznie: – A ja o szachach mogę mówić godzinami! Dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Szachów [20 lipca – przyp. red.], dobra okazja, by promować szachy – dodaje. I zdradza, że kolejny z wyznaczonych celów to start – jako reprezentacja Watykanu – w olimpiadzie szachowej, w której bierze udział ok. 180 drużyn. – Pisaliśmy do papieża. Na razie się nie udało – mówi.
Szachista widzi więcej
PYTAMY Ks. Karola Jakubiaka, zdobywcę tytułu wicemistrza w XIX Szachowych Mistrzostwach Polski Duchowieństwa w Kalkowie-Godowie.
Na początku rozmowy zaznaczę, że nie gram w szachy…
Trzeba zacząć. Intuicja kobieca jest bardzo cenna, czego dowiodła węgierska szachistka Judit Polgár, grając w turniejach na równi z mężczyznami i osiągając wysokie pułapy miejsc światowych. Także pochodząca z Sokołowa Podlaskiego Krystyna Dąbrowska, od 1994 r. arcymistrzyni. Mój tata, który grał w tym samym klubie, opowiadał, że gdy jako mała dziewczynka przegrywała, ściskała figury szachowe i płakała. Jak widać, płakać nad szachami warto…
W jaki sposób szachy pojawiły się w życiu Księdza?
Moim pierwszym nauczycielem – i mistrzem zarazem – był mój tata. Uczył, dawał wskazówki, podsuwał książki. Bardzo chciałem z nim wygrać. Było ciężko, ale pod koniec podstawówki się udało. Zaczynałem, mając jakieś cztery lata.
Startując w jednym z turniejów miejskich w Drohiczynie, skąd się wywodzę, zdobyłem piątą kategorię i byłem dumny jak paw. Po latach mój kolega ks. K. Domaraczeńko przyznał się, że bardzo mi wtedy tego sukcesu zazdrościł… Dzisiaj wiemy, że piąta kategoria to bardzo mało. Mnie w każdym razie przekonała wtedy, że jestem dobry. Z takim przekonaniem wystartowałem w pierwszym turnieju wyjazdowym organizowanym w mieście powiatowym… i zaliczyłem dużo przegranych.
Porażki bardziej mobilizowały czy zniechęcały?
Czasami rodziły niechęć, poczucie, że nie warto się kształcić. Niemniej dzięki temu, że należałem do klubu sportowego, i turniejom organizowanym w rejonie siedleckim, udało mi się później zrobić drugą kategorię. Przed maturą na pewien czas odpuściłem sobie szachy – wydawało mi się, że odciągną mnie od nauki. Miłość wróciła w seminarium, a rozkwitła, kiedy ustanowione zostały mistrzostwa duchowieństwa.
Jakie przełożenie mają szachy na życie Księdza?
Przede wszystkim dają satysfakcję – mam na myśli i wygrane, i ładne pozycje, jakie ułoży się razem z przeciwnikiem. Poza turniejami, które nierozerwalnie wiążą się z rywalizacją, na przeciwnika zawsze patrzę jak na przyjaciela. W końcu gdyby nie on, nie byłoby z kim grać. A czy się wygra, czy przegra – idziemy wyżej. Do zwycięstw podchodzę z dystansem. Czasami są niezasłużone, bo wygrać pozwolił przeciwnik, więc staram się nie przypisywać sobie nie wiadomo jakich zasług. Z kolei przegrane uczą pokory. Szachy pomagają też w uważności. Za potrzebą rozwijania się w szachach idzie chęć doskonalenia się w ogóle. Co jeszcze? W turniejach liczy się każda sekunda, zwłaszcza kiedy zbliża się koniec. W życiu też trzeba dobrze wykorzystać dany nam czas – szkoda czasu na puste ruchy, bo można czegoś nie nadrobić.
Szachy są też bardzo nośną alegorią, m.in. walki dobra ze złem.
Pan Bóg tak ustawia i przeprowadza tę ważną grę z przeciwnikiem duchowym, żebyśmy wygrali. Warto o tym pamiętać.
Ktoś powiedział, że szachy to walka, teatr, śmierć.
Walka na pewno. Teatr też, bo gracze tworzą na szachownicy piękny utwór, spektakl. Śmierć wziąłbym w cudzysłów i odczytał symbolicznie – jako np. śmierć dla swojej pychy. Bo, owszem, przegranej towarzyszy niezadowolenie, ale przecież można nad nią przejść do porządku dziennego. Kończy się tylko rozgrywka. Co do śmierci nasuwa mi się jeszcze jedna myśl. W gronie kapłańskim powtarzamy, że koledzy z turniejów, którzy już się przenieśli na tamtą stronę, mają już okazję rozegrać partyjkę ze św. Teresą.
Turniej przełamuje trochę stereotyp osoby duchownej. Szachy są dla każdego.
Wymagają myślenia, a nasze grono koniecznie musi myśleć. Więcej: musi rozmyślać, to praktyka duchowa dla nas bezcenna. Szachy mogą podpowiadać głębię. Patrząc literalnie na szachownicę, widzę też, że nie ma na niej pola, które byłoby nieważne, co również można przenieść na kapłańską posługę. Zgadzam się też z opinią, że człowiek, który gra lepiej, tj. ma wyższą klasę umiejętności szachowych, więcej widzi. Szachy postrzegam więc pozytywnie na wielu płaszczyznach i zachęcam do zgłębiania ich tajników. Pozwalają cieszyć się grą, relacją z drugim człowiekiem, pięknie spędzić czas. Są bezpieczne – nikt nie dozna kontuzji, rozboleć może co najwyżej głowa.
A gracz może powiedzieć: w dobrych zawodach wystąpiłem…
Bo były to dobre zawody. I nie tylko dla mnie.
Dziękuję za rozmowę.
Monika Lipińska