O możliwości pożytku
Ale jakoś nie mogę się oprzeć temu skojarzeniu. I myślę, że zarówno starsi, jak i sporo młodszych dorosłych pamięta czasy, gdy do - albo zamiast - kieszonkowego dorabiali zbieraniem i sprzedawaniem butelek. Być może, zdaniem niektórych, było/jest to zajęcie mało szlachetne. Za to do wielu przemawiało swoją ekonomią. I organizowało akcje zarówno indywidualnego, jak i zbiorowego wyszukiwania po domowych i podwórkowych kątach butelek, które niekoniecznie dawały finansowe kokosy, ale były dosyć istotne dla małoletniego budżetu. Zresztą nie tylko małoletniego. Zbieraniem puszek zajmowało się przecież wielu bardziej dorosłych. Gdyby sięgnąć nieco dłuższą pamięcią, to z całą pewnością można też sobie przypomnieć pokoje umeblowane regałami, na których w ordynku stały puszki wszelakie. Po coca-coli, piwie, kolorowych napojach. Wtedy było to powodem do dumy, bo wskazywało na zachodnie koneksje. Kiedy już kolorowe puszki spadły z regałów i weszły do naszych domów szeroko otwartymi drzwiami, przez jakiś czas turlały się po klatkach schodowych i podwórkach.
Przez chwilę zajęli się nimi „profesjonalni” zbieracze, ale przyszedł czas, że sobie odpuścili. Nie dlatego, że im się odechciało, tylko z powodu braku miejsc, w których mogliby to spieniężyć.
Wiem, nie ma powrotu. Ale mówią, że tylko do tej samej wody, nie do rzeki. W związku z czym niekoniecznie musimy wracać do stawianych pod drzwiami szklanych litrówek z mlekiem (choć, swoją drogą, nie był to wcale taki głupi pomysł), ale na pewno zastanowić się, co zrobić ze zużytymi butelkami i puszkami. Tymi znad zalewów, przystanków, ulic. Z lasów i podwórek opuszczonych posesji.
Był czas, kiedy wiele butelek można było bez problemu zwrócić. W sklepie albo w punkcie ich skupu. Potem przyjmowano już tylko niektóre, a punkty skupu straciły rację bytu. W dobie wrzasku o ochronę środowiska nawet najbardziej zdeterminowani jego ochraniacze ani się zająkną (a może właśnie za bardzo się jąkają?) na temat wtórnego wykorzystania opakowań po napojach wszelakich, choć dzisiejsze możliwości pozwalają na ponowne ich użycie w przemyśle czy gospodarstwach domowych. Tymczasem furorę robią – porozrzucane po ulicach i autobusowych przystankach – „małpki”. A przecież najbardziej zapalczywymi ich zbieraczami mogliby być ich najzagorzalsi konsumenci.
Póki co ani wyrzucanie, ani zbieranie butelek czy puszek nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji finansowych. Gdzieś tam – nie do końca śmiało – mówi się o edukacji. Brawo. Ale nie od dziś wiadomo, że – nie tylko, ale zwłaszcza do dzisiejszych społeczności – najlepiej przemawia się przy pomocy portfela: języka korzyści i zachęt. I tu mogą, a w zasadzie powinny wykazać się organizacje samo- i pozarządowe, a najlepiej w ogóle wszelaka władza. Niech więc wprowadzą system kaucyjny – taki, który by prowokował do przeliczenia butelek i puszek na złotówki. Punkty przyjęć w sklepach, ale i osobnych miejscach. Zdaje się, że ministerstwo klimatu coś w tej materii szykuje, na razie jednak ani wiadomo co, ani też na kiedy.
Podobno uczymy się mentalności dbającego o środowisko rozwiniętego społeczeństwa. A wielu już się z takimi dbającymi utożsamia. Czemu więc nie krzyczą głośno o butelkowo-puszkowym zaśmiecaniu ekologiczni działacze, obrońcy środowiska? Ci wszyscy niewyspani od przywiązywania się do zarażonych kornikami drzew, orędownicy żuczków wędrowniczków, przeciwnicy kopania mierzei i budowania autostrad? A indywidualnie mogłaby przyjrzeć się najlepszym w tej materii europejskim systemom i przenieść je na rodzimy grunt tak konsekwentnie dążąca do Europy specjalistka od pisania donosów – niejaka Sylwia Spurek. Wtedy byłby pożytek i z niej, i ze zużytych butelek.
Anna Wolańska