Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

By Europa nie straciła w nas wiary

W Polsce nie jest najgorzej, bo nikogo z nas się nie wiesza na dźwigach - to słowa naszego najbardziej rozpoznawalnego homoseksualisty Roberta Biedronia. Akredytowani w Polsce ambasadorzy 50 krajów uznali, że jest inaczej.

To odbywające się w czerwcu Parady Równości, a nie towarzyszące im oświadczenia, zajmowały przez lata uwagę mediów. W tym roku z powodu koronawirusa parady odwołano, za to siłę przebicia zyskał wspierający społeczność LGBT w Polsce i podpisany przez 50 akredytowanych u nas ambasadorów i przedstawicieli instytucji międzynarodowych list. Informację o nim zamieściła w sieci - i okrasiła komentarzem, że „prawa człowieka nie są ideologią - są uniwersalne” - Georgette Mosbacher. Pewnie gdyby nie obwieszczenie ambasador Stanów Zjednoczonych, i ten list przeszedłby niezauważony. Ale chodziło o to, żeby niezauważony nie był. W tym osobliwym, skierowanym do polskiego rządu piśmie ambasadorzy wyrażają swoje „poparcie dla wysiłków na rzecz podniesienia świadomości społecznej na temat problemów dotyczących społeczności lesbijek, gejów, osób biseksualnych, transpłciowych i interseksualnych”.

Podkreślają też, że z racji szacunku do praw człowieka rządy zobowiązane są do „ochrony wszystkich swoich obywateli przed przemocą i dyskryminacją oraz do zapewnienia im równych możliwości”.

W liście znalazło też miejsce ubolewanie nad zaistniałą w związku z epidemią sytuacją, która uniemożliwiła zorganizowanie Parady Równości, ale i zrozumienie oraz poparcie „dla wysiłków na rzecz podniesienia świadomości społecznej na temat problemów dotyczących społeczności lesbijek, gejów, osób biseksualnych, transpłciowych i interseksualnych (LGBTI) oraz innych społeczności, które w Polsce stoją przed podobnymi wyzwaniami”.

Ambasadorzy oddali też „hołd ciężkiej pracy osób LGBTI i innych społeczności w Polsce i na świecie, a także pracy wszystkich tych, którzy dążą do zapewnienia praw człowieka osobom LGBTI i innym osobom należącym do społeczności stojących w obliczu podobnych wyzwań oraz zakończenia dyskryminacji zwłaszcza ze względu na orientację seksualną lub tożsamość płciową. Prawa człowieka są uniwersalne i wszyscy, w tym osoby LGBTI, mają prawo w pełni z nich korzystać.”

 

…i stygmatyzację

O zapewnienie praw uciemiężonej społeczności już zadbała dostojna krakowska uczelnia – państwowy Uniwersytet Jagielloński. W kraju uznanym za nienawistny wobec LGBTI wprowadza aplikację dla osób transpłciowych i niebinarnych. Studenci – przy pomocy odpowiedniej aplikacji – będą mogli wybrać sobie imię, którym aktualnie chcieliby się posługiwać. I którym ma się posługiwać wykładowca. Aplikacja wyświetli je zgodnie z odczuwaną aktualnie przez studenta tożsamością płciową. Póki co nie padła, niestety, informacja, z jaką częstotliwością może on swoją tożsamość zmieniać.

A tak w ogóle to gołym okiem widać, jak bardzo osoby LGBT są w Polsce dyskryminowane. Homoseksualista – znany głównie z tego, że jest homoseksualistą – zostaje prezydentem sporego miasta, jest wybrany do europarlamentu i kandyduje na prezydenta kraju. Oczywiście fakt, że prezydentem Polski nie został, należy uznać za wzorcowy przykład homofobii rodaków.

Innych fobii obrońcy uciemiężonych jakoś nie dostrzegają. Podobnie jak tego, że osoby spod znaku LGBT nie tylko są roszczeniowe i nachalne w promowaniu swojej ideologii, ale też nie przestrzegają granic wolności drugiej strony.

 

A kto ciebie, śliczna tęczo…?

Mieniący się tęczowymi barwami obrońcy praw człowieka gotowi są drzeć pasy z tych, którzy na określenie aktywisty LGBT Michała Szutowicza ps. Margot używają zaimków męskich, natomiast o księżach mówią „pan” i nazywają to prawem do wolności. Uzurpują też sobie prawo do odsądzania od czci i wiary wszystkich, którzy nie akceptują adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Ich zdaniem dziecko w takiej rodzinie się nie stresuje. Głównie dlatego, że seks nie jest tam tabu.

W zasadzie należy przypomnieć, że jakieś doświadczenia w powyższej materii ludzkość już zebrała. Kojarzone jako czas „wyzwolenia seksualnego” lata 60 XX w. to nie jest jego pierwszy etap. Wcześniej – bo już w latach 20 ubiegłego wieku – propagujący rozwiązłość bolszewicy szukali dla komsomolców „miejsca dla skrzydlatego erosa”. I znaleźli. „Seks należy traktować jak wypicie szklanki wody” – głosili. Uzyskanie rozwodu nie wiązało się z żadnym problemem – małżeństwo można było rozwiązać nawet listownie. Sowieccy obrońcy dobrze znanego nam dziś „prawa kobiety do wyboru” i „prawa do własnego brzucha” zalegalizowali prawo do aborcji jako pierwsze państwo na świecie. Brawo, brawo-bis!

 

Bardzo skuteczny performans

 „Strefy wolne od LGBT”, które chyba głównie zrobiły Polakom opinię homofobów, to projekt niejakiego Bartosza Staszewskiego. Tenże aktywista LGBT na rogatkach miast i gmin, które zadeklarowały, że będą bronić wartości chrześcijańskich i tradycyjnej rodziny (przez m.in. sprzeciw wobec wprowadzania do szkół edukacji seksualnej opartej na standardach przyjętych przez Światową Organizację Zdrowia, gdyż – ich zdaniem – prowadzi to do wczesnej seksualizacji dzieci, co aktywista uznał za przejaw homofobii), zawiesił przy znakach z nazwami miejscowości tablice z napisem „Strefa wolna od LGBT”. Po czym to sfotografował i wrzucił do sieci. Taki jego performans. I widać całkiem udany, skoro na tej podstawie Guy Verhofstadt wzywał KE do „podjęcia natychmiastowych działań przeciwko polskim władzom” i ich „obrzydliwym praktykom”. Walkę z tak jawną homofobią zapowiedziała też Ursula von Leyen.

Można domniemywać, adekwatnie do entuzjazmu „wiośnianej” europosłanki Sylwii Spurek, że po liście ambasadorów wśród europosłów, dla których Polska to tylko „ten kraj”, a władza najgorszy wróg, zapanowała radość. Może teraz, tak jak od dawna już chcieli, nagłośniona sytuacja pozwoli na odebranie „temu krajowi” unijnych funduszy. Pierwsze koty za płoty – Bruksela już odrzuciła projekty z udziałem sześciu polskich miast z powodu wspomnianych wyżej uchwał. Zatem – świsnął nad Polską finansowy bacik.

 

By Europa nie straciła w nas wiary?

Skierowany do rządu list – ostrzeżenie – to przypadek bezprecedensowy. Ingerencje ambasadorów w wewnętrzne sprawy goszczącego ich państwa to, najdelikatniej rzecz ujmując, mało dyplomatyczne zachowanie. Zwłaszcza że niejeden z nich mógłby się przyjrzeć sytuacji na swoim podwórku. Warto przy tym pamiętać, że Węgry, Słowacja, Estonia, Bułgaria i Rumunia – to kraje Unii, które pod listem się nie podpisały. Jak i to, że sprawę firmuje ambasador naszego sojusznika.

Liczba podpisanych robi wrażenie. I należałoby się zastanowić: po co taki list? Żeby nas – rząd – zdyscyplinować? Żeby pokazać, jaka grupa jest dziś najważniejsza? A inne? Nieprzywołane nawet z imienia grupy?

„By Europa nie straciła w nas wiary” – zawyrokowała Róża Thun po przygotowanej przez PO w Parlamencie Europejskim wystawie zdjęć przedstawiającej protesty przeciwko zmianom w wymiarze sprawiedliwości. To właśnie o to idzie? Naprawdę o to? Wolne żarty, grafini.

Anna Wolańska