Dojrzewanie do dawania
Czy to spotkanie oznacza, że można pracować na misjach, pozostając w świeckim stanie? Przychodzi okres liceum. Pragnienie wyjazdu nadal we mnie żyje. Zostaję wciągnięta w Akademicki Wolontariat Misyjny w Toruniu. Najmłodsza w grupie, nie pozwolili od razu wyjechać, rodzice nie traktują poważnie kotłujących się w głowie szalonych marzeń. W ich oczach Afryka to ten gorszy świat, gdzie trzeba walczyć o jedzenie, a ludziom na każdym rogu grozi śmierć. Nie chcą wysłać córki na dziki kontynent. Nie znają, więc nie rozumieją. Kochają, dlatego tak bardzo się boją. Czekam więc cierpliwie, oczyszczając własne pragnienia. Formacja na miejscu: szkoła, pomoc w domu, praca w hospicjum, posługa w „okrąglaku” (więzieniu), praca z dziećmi ulicy, zakładanie stowarzyszenia dla dzieci z dysfunkcyjnych domów „Wędka”, lokalne akcje. Kilka lat drogi cichej i prostej pracy. Niezwykła ilość dobra, która za każdym razem powraca, pociąga.
Człowiek chce dać tylko trochę, tyle, ile ma, spróbować swoich sił, a zostaje zalany falą pięknych wspomnień na całe życie. To mnie kształtuje i umacnia: świadectwo innych ludzi.
Uczę się dostrzegać szczęście w drobiazgach. Dla dziecka, które straciło wszystko, największą wartością jest to, co współczesny świat uważa za nic, czyli obecność i drobne gesty miłości: uśmiech, dotyk, beztroskie bieganie z latawcem, leżenie w trawie i liczenie spadających gwiazd, wypowiadając ukryte marzenia. To od nas zależy, czy chcemy wzrastać we wdzięczności, czy może karmić ściągającym w dół rozczarowaniem. Jestem odpowiedzialna za formę i kierunek mojego świata.
Posłanie w nieznane
Nastaje rok 2011 i decydujące spotkanie w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Spodziewam się posłania do Albanii bądź na Ukrainę, ponieważ zasada formacji wolontariuszy nakazuje, aby w pierwszej kolejności wyjechać na misje krótkoterminowe, podczas których można się sprawdzić. Wakacyjne wyjazdy zazwyczaj kierowane są do krajów europejskich. Tym razem zaskoczenie. ...