Żołnierz w rezerwie – w służbie Bogu
Ma 47 lat, kochającą żonę i trójkę dzieci. Ciągle z zaskoczeniem patrzy na swoje życie, przez którego większą część był związany z wojskiem. W planach miał stabilizację, dobrą posadę, słowem - komfort równoznaczny z wygodną egzystencją. - Byłem jak ślepiec - mówi dzisiaj. Urodziłem się i wychowałam na Podlasiu, w Janowie Podlaskiem. Jako młody chłopak zamarzyłem o wojsku. Pamiętam, jak w 1993 r. żarliwie modliłem się w tutejszym kościele, prosząc Boga, żeby wsparł moje starania. W tej intencji poszedłem nawet na pielgrzymkę do Częstochowy. Udało się, w armii spędziłem niemal 27 lat. Byłem w Iraku, Czadzie, Afganistanie, przez sześć lat miałem okazję służyć w strukturach NATO w dowództwach w Holandii i Belgii. Zakończyłem służbę w lutym br. w stopniu podpułkownika Wojska Polskiego.
Przeżyłem w życiu długą fazę zaćmienia budowaną przez poczucie, że jestem dobrym katolikiem. Raz w tygodniu chodziłem do kościoła. Przed świętami – do spowiedzi. Nie robiłem rabanu, jeśli z powodu imprezy w doborowym towarzystwie nie udało mi się w niedzielę pójść na Mszę. Mówiłem: trudno, pójdę za tydzień. Ten stan trwał, było mi dobrze, moje ego rosło. Dzisiaj wiem, że byłem typowym hipokrytą. W mojej źle rozumianej przebojowości, tkwiąc na kanapie swoich przyzwyczajeń i komfortu, szkodziłem sam sobie i ludziom wokół.
Przebudzenie
Początek wybudzania z letargu rozpoczął się w Holandii, dokąd wyjechałem z rodziną w 2009 r., by służyć w jednym z dowództw natowskich. To w tym świetnie urządzonym kraju, gdzie nie ma dziur w jezdni, gdzie stolica kusi turystów dzielnicą czerwonych latarni, a w każdym nawet małym mieście można legalnie kupić miękkie narkotyki, zobaczyłem zamknięte kościoły przemianowane na restauracje, puby czy biblioteki. A potem krzyże na targach staroci, leżące na półkach razem z przedmiotami codziennego użytku. ...
LI