Z zamyśleń
Z otwartej na oścież sieni wchodzimy do dużego pokoju. Wielkie jaśminowe bukiety uderzają swoją nachalną wonią. Zamiera szmer przytłumionych rozmów. Przyklękamy. Krótka cicha modlitwa, potem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” do obecnych. Podchodzimy do trumny. Mama przez dłuższą chwilę przygląda się zmarłemu, dotyka dłonią jego splecionych z różańcem rąk. „Jak ładnie wygląda” - mówi, kiedy już się od trumny odwróci, i cichutko obok innych żałobników przysiada. Razem chwalą garnitur nieboszczyka, i że gładziusieńko ogolony, i w ogóle wyszykowany taki. Jeszcze że jaki zawsze życzliwy, jaki był dobry dla ludzi. Jak ciężko przez całe życie pracował, jak się w straży udzielał, jak o żonę, o rodzinę bardzo a bardzo dbał i Boga w sercu nosił. Z uchylonych do kuchni drzwi też dobiega gwar. To przyjezdna rodzina, trzeba ją godnie przyjąć - kapustą na żeberkach z kaszą i grzybami, boczkiem i kiełbasą. Porozmawiać o śmierci - integralnej części każdego ludzkiego życia.
Kiedy się pokój zapełnia, zelatorka rozpoczyna różaniec. Potem przychodzi czas na pieśni. Kobiety wyjmują sfatygowane zeszyciki i zaczynają: „Doobry Jeezu, a nasz Paanie…”. Potem: „Matko Najświętsza – do serca Twego…”, „Najświętsza Matko, zrób mu miejsce, zrób” i „Niechaj się niczego nie boi, gdy święty Józef przy nim stoi” – i wiele, wiele innych. Długo się modlą, śpiewają, a domownicy kompotem z suszonych jabłek częstują, żeby sił żałobnikom nie zbrakło. Już się dobrze zmierzcha, kiedy się wszyscy rozchodzą. Ale domowi wcale nie gaszą świateł. Czuwają przy zmarłym przez noc.
Następnego dnia – przy wyprowadzeniu – otwierają całe gumno. Niech się nieboszczyk i z inwentarzem pożegna. Do stojącego na rozstajach krzyża najbliżsi zmarłego jego trumnę niosą, a po odprawionym tam obrzędzie – do odległego kościoła zawozi ją furmanka.
Tak, wiem – to już od dawna nieaktualny scenariusz. Uciekamy od śmierci. Wyrzuciliśmy ją z domów, zamknęliśmy w szpitalach, kostnicach, domach pogrzebowych. Żeby nie była częścią naszego życia? Żeby zapomnieć o niej można było? Zrezygnowaliśmy z czuwania – to przecież strata czasu, którego ciągle i ciągle brakuje.
Kto przestawił wajchę i zafundował nieustające od wielu miesięcy przypominanie o śmierci, pokazywanie jej, strach? I często – nawet gdybyśmy chcieli – brak możliwości tego najważniejszego pożegnania nawet z najbliższymi?
Wydawało się nam, maluczkim, że odgoniliśmy śmierć. Byliśmy gotowi uwierzyć, jacy mocarni jesteśmy. A ona i tak wylazła. Bez uprzedzenia, nie wiadomo skąd, jak wredny się intruz zjawiła i podporządkowała sobie całe nasze życie.
Nauczy nas pokory?
Anna Wolańska