Na straconej pozycji?
Coraz częściej pacjenci, którzy nie mają obecnie dostępu do opieki zdrowotnej lub jest ona mocno utrudniona, mówią, że to nie koronawirus zabija, a cała sytuacja…
Cała sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana, niż się ludziom wydaje, a każdy oczekuje prostych i łatwych recept. W tym przypadku tak nie jest. System opieki zdrowotnej w Polsce, jak i w innych państwach, ma po prostu swoją wydolność. W 2018 r. mieliśmy ok. 180 tys. wszystkich łóżek szpitalnych w Polsce. Wirus ten jest bardzo zakaźny, więc bez kontroli w krótkim czasie będzie w stanie zakazić ogromną rzeszę ludzi. Dlatego, nawet jeżeli przyjmiemy, że 5-10% ludzi wymaga wzmożonej opieki szpitalnej, tlenoterapii, sterydów czy respiratora, to my - lekarze - nie będziemy w stanie im wszystkim pomóc. A jeśli do tego dojdą kolejni pacjenci, z innymi schorzeniami, sytuacja nie będzie lepsza, wręcz przeciwnie - stanie się jeszcze gorsza, bo oni są w grupie ryzyka. I o to w tym wszystkim chodzi, dlatego musimy spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa.
Wirus daje różne objawy, różne skutki, bywa śmiertelny, ale jego zjadliwość polega na możliwości doprowadzenia do zawału naszej ochrony zdrowia.
Utrudnienia, oczywiście, występują. Personel medyczny to ludzie, którzy mają swoje życie i, jak wszyscy inni, chorują, ulegają zakażeniu, muszą być na kwarantannie po kontakcie, więc siłą rzeczy – w trosce o zdrowie pacjentów – nie mogą ich przyjmować w tym momencie. My, jako Narodowy Instytut Onkologii, poza sytuacjami epidemicznymi nie przerywamy leczenia i przyjmowania pacjentów. Ale nie możemy ich też narażać.
Jeżeli pacjenci oczekują poprawy sytuacji, to – póki nie ma leku lub szczepionki czy szybkich wiarygodnych testów – wszyscy solidarnie jako Polacy musimy przestrzegać reżimu sanitarnego i w ten sposób dbać o siebie wzajemnie.
Codziennie w Polsce na nowotwory umiera ok. 400 osób. Wstrzymywanie przyjęć na oddziały onkologiczne budzi zrozumiały lęk wśród pacjentów onkologicznych. ...
JAG