Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Po zdrowie do ks. Jana

Do Grębkowa, w czasach, gdy proboszczem tutejszej parafii św. Bartłomieja Apostoła był ks. Jan Kukawski, zjeżdżali chorzy z całej Polski, szukając u niego ratunku dla swego zdrowia.

Potwierdzeniem skuteczności metod leczenia i sławy, którą mu przyniosły, jest fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu obecny proboszcz ks. Marek Zalewski w słuchawce telefonu usłyszał pytanie, czy jest tutaj ksiądz, który leczy. - Odpowiedziałem, że duszę - owszem, ale ks. Kukawski, o którego zapewne chodzi, dawno już nie żyje - opowiada ks. M. Zalewski. Tłumaczy też, że dobrym imieniem były proboszcz cieszy się przede wszystkim w samej grębkowskiej parafii. - Świadczy o tym nie tylko ulica ks. Jana Kukawskiego, przy której stoi kościół oraz pobudowana przez niego plebania, ale przede wszystkim liczne Msze św. zamawiane przez parafian w jego intencji czy fakt, że jego nazwisko pojawia się na tylu kartkach wypominkowych. Ks. Jan ciągle żyje w pamięci mieszkańców tych terenów i wspominany jest z wielką estymą - tłumaczy.

Urodził się 22 grudnia 1919 r. w Kukawkach. Po ukończeniu szkoły powszechnej w Przesmykach podjął kształcenie w Gimnazjum Biskupim w Siedlcach. Następnie wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego. S. Zofia Kukawska ze Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety wybór kapłańskiego stanu przez swego starszego brata tłumaczyła w następujący sposób: „Mój tata jako młody chłopak nosił w sercu pragnienie poświęcenia się służbie Bogu. Ponieważ jego rodzice byli zamożni, a oprócz syna mieli tylko jedną córkę, kazali mu zostać na ojcowiźnie. «Ty musisz zająć się ziemią. Postaraj się, żeby twój syn był księdzem» – radzili. Jeszcze zanim moim rodzicom urodziło się pierwsze dziecko, zawieźli do Częstochowy świecę utoczoną z wosku pochodzącego z własnej pasieki, ofiarując ją Matce Bożej z prośbą, by na świat przyszedł syn, którego będą mogli oddać Bogu” – wspominała. Tak też się stało. Pierworodny syn Jan, najstarszy z pięciorga dzieci Barbary i Bronisława Kukawskich, wybrał kapłaństwo [Echo Katolickie 10/2018].

Ze wspomnień zebranych przez Hieronima Bolestę, regionalistę mieszkającego w Wyczółkach pod Łosicami, opublikowanych na stronie urzędu gminy Przesmyki, wynika, że droga do kapłaństwa podczas II wojny światowej pełna była trudności: częste rewizje oraz szykany wobec studentów i profesorów, kłopoty aprowizacyjne, w końcu zamknięcie seminarium i potajemna nauka. Po trzech latach Jan wrócił do Kukawek, kontynuując studia. Do wsi często przyjeżdżali Niemcy, losowo wskazując osoby na roboty do Rzeszy. Pewnego razu młody seminarzysta nie zdążył się ukryć. Jak opisuje H. Bolesta, jego matka nakryła go pierzyną, a na taborecie postawiła obok łóżka butelki z lekarstwami. Kiedy do domu wpadli Niemcy, podniosła krzyk: „krank, krank!”. Ponieważ Niemcy jak ognia bali się tyfusa, szybko wycofali się z obejścia.

Święcenia kapłańskie otrzymał 20 grudnia 1947 r. w katedrze siedleckiej. Mszę prymicyjną odprawił tydzień później, 27 grudnia, w swojej rodzinnej parafii w Przesmykach. W 1948 r. bp Henryk Przeździecki mianował go wikariuszem parafii Grębków. Proboszczem był wówczas ks. kan. Stanisław Kawecki, który leczył ludzi ziołami. Po jego śmierci w 1951 r. ks. J. Kukawski objął urząd proboszcza i był nim do 1979 r.

 

Sumienny i pracowity

Czy w ciągu trzech lat młody ksiądz zainteresował się ziołolecznictwem pod wpływem swego proboszcza – trudno powiedzieć. Ks. M. Zalewski przypuszcza, że zajął się nim dopiero później, gdy do drzwi plebanii pukać zaczęli chorzy szukający pomocy. Ponoć po ratunek przyjechały pewnego razu z Warszawy dwie panie. „Że też ksiądz nie skorzystał z wiedzy ks. Stanisława!” – miały załamywać ręce i zawstydzać nowego proboszcza. Nie wiadomo, czy to społeczne zapotrzebowanie rzeczywiście było motywem, który skłonił ks. Jana do zagłębienia się w tajniki medycyny. Faktem jest, że po swoim poprzedniku przejął tę swego rodzaju schedę, zaczął leczyć i robił to skutecznie.

„Przez ponad 43 lata kontynuował dzieło swojego poprzednika. Choroby diagnozował w dość nietypowy sposób – patrzył w oko chorego przez podświetlaną lupę. Wspomina się go jako człowieka taktownego, sumiennego i pracowitego. Dzięki jego staraniom parafia została zelektryfikowana. Przeprowadził remont świątyni w Grębkowie, zadbał o jej otoczenie i cmentarz grzebalny. Na koniec swojej posługi wybudował nową plebanię dla swoich następców, w dużej części za pieniądze uzyskane z ziołolecznictwa. Sam nigdy w niej nie zamieszkał, gdyż wkrótce odszedł z parafii. Dziś starą plebanię można oglądać w skansenie w Suchej” – zapisał H. Bolesta.

W 1979 r. ks. J. Kukawski zamieszkał w Mińsku Mazowieckim. Nadal zajmował się ziołolecznictwem. Zmarł 6 sierpnia 1994 r., w święto Przemienienia Pańskiego obchodzone w parafii w Grębkowie jako odpust, ok. 15.00. Zgodnie z ostatnią wolą został pochowany na cmentarzu w Przesmykach.

 

Wiedza i intuicja

Ks. Jana dobrze pamięta Czesława Wielądek z Suchodołu w parafii Grębków, wywodząca się z nieodległego Podsusza. – Kiedy objął probostwo, byłam w III albo IV klasie szkoły podstawowej. Za ks. Kukawskiego wzrastałam, wyszłam za mąż i wychowywałam dzieci. Kiedy chorowały – do niego chodziłam po poradę. Był kapłanem, który leczył ducha i ciało. Święty człowiek – wspomina. Opowiada, że dzięki ludziom, którzy u niego szukali ratunku, Grębków tętnił życiem. Taryfy kursowały jedna za drugą, przywożąc podróżnych z całej Polski. Strudzeni dojazdem i oczekiwaniem na wizytę, posilali się w tutejszej gospodzie, która dzięki nim prosperowała bardzo dobrze.

– Księdzu wystarczyło, że spojrzał w oczy chorego. Badał dno oka i na tej podstawie mówił, co dolega choremu i zlecał kuracje, najczęściej ziołowe. Ziół dostarczali mieszkańcy okolicznych wiosek. W Podsuszu zbierali je prawie wszyscy. Ksiądz dokształcał się, dużo czytał. Miał wiedzę, ale też ogromną intuicję – mówi pani Czesława. Pewnej mroźnej zimy, w drodze powrotnej z Pasterki, przeziębiła się i całkowicie straciła słuch. Ks. Jan zalecił „parowanie z natrzepywaniem”. – Trzeba było przygotować napar z siana i, pochylając się nad garnkiem, mocno rozgrzać uszy. Następnie natrzepać, tj. oklepać zimną wodą. Przeszło jak ręką odjął. Później w razie potrzeby taki zabieg robiłam swoim dzieciom – opowiada.

 

Bogu niech będą dzięki

Z Siedlec po zdrowie do ks. Kukawskiego jeździli często Krystyna i Zbigniew Paskudzcy. Pewnego dnia ich kilkuletnia córka zagorączkowała. Lekarz przepisał wprawdzie leki, ale orzekł, że choroby nie widzi. Gorączka nie spadała. Wycieńczone dziecko przelewało się przez ręce. – Zadecydowałam: jedziemy do Grębkowa. Dotarliśmy późnym popołudniem. Poczekalnia pełna ludzi. Ks. Jan jakby na nas czekał. Wyszedł z pokoju, w którym przyjmował, i od razu przyjął. Stwierdził silne zatrucie organizmu. Kazał zrobić okład ze spirytusu na brzuch dziecka. „A to nie zapalenie płuc?” – dopytywałam. Ksiądz uśmiechnął się i spokojnie powiedział: to proszę zacząć od okładu na płuca. Po powrocie do domu nasączoną spirytusem ściereczkę położyłam dziecku na klatce piersiowej. Po 90 minutach nic. Wtedy zrobiłam okład na brzuszek, tak jak zalecił ksiądz. Minęło 90 minut – gorączka spadła, a córka mocno zasnęła. Pierwsze, co powiedziała rano, po przebudzeniu, to: „Mamo, jeść!” – wspomina pani Krystyna. – Ks. Kukawski pomógł nam i naszym bliskim wiele razy. Dawał zioła i leki, prosił też, by się modlić. Kiedy po pielgrzymce do Częstochowy ustał silny ból ręki, na który nic nie mi pomagało, przy najbliższym spotkaniu ks. Jan podsumował krotko: „Bogu niech będą dzięki”. Nigdy nie upominał się o zapłatę, a jak nalegaliśmy, mówił: jak chcecie, to zostawcie co łaska – dodaje.

 

Kapłan dla ciała i ducha

„Ujmował ludzi swoją otwartością, wyrozumiałością i życzliwością. (…) Mieszkańcy Grębkowa wspominają, iż zawsze pod koniec oktawy Bożego Ciała częstował dzieci smakołykami, np. arbuzami czy cukierkami. (…) Nie zapominał również o swoich rodzinnych stronach. Rokrocznie uczestniczył w uroczystościach odpustowych, które odbywają się w okresie Wielkanocy przy kapliczce w Kukawkach. Wspomina się, iż zawsze miał w prezencie buteleczkę perfum dla osoby, która mogła się poszczycić imieniem Janka” – zapisał H. Bolesta.

– Ks. J. Kukawski był kapłanem dla ciała i ducha. Wychowałam się przy nim. Będąc dzieckiem, pożyczałam książki z jego biblioteki. Gdy miałam 12 lat, nałożył mi szkaplerz, zawierzając Maryi mówi Cz. Wielądek. – Ks. J. Kukawskiemu zawdzięcza dużo cała parafia. Był to człowiek z sercem na dłoni. Leczył, ale nigdy nie zaniedbywał swoich obowiązków kapłańskich. Nie był cudotwórcą, ale nawet jak przyjechał ktoś z poważną, nieuleczalną choroba – nie odbierał nadziei. Materialnie wspierał parafian, którym źle się powodziło. Podnosił na duchu słowem. Wszystkim chciał pomóc – zastrzega pani Czesława. W 1994 r. organizowała wyjazd na pogrzeb ks. Jana. Z samego Grębkowa zebrały się cztery autokary ludzi, którzy chcieli towarzyszyć mu w ostatniej ziemskiej drodze.

LI