Kto celebrycie zabroni?
Nie muszę nikogo przekonywać, bo sytuacja jest oczywista i jasna. Gdyby poprosić statystycznego Polaka o przywołanie kilku powszechnie znanych nazwisk, to kogo by wymienił? Zdolnego konstruktora? Naukowca pokonującego kolejne bariery przepastnych tajemnic natury? Wybitnego pisarza? Wolne żarty. Powszechnie kojarzone nazwiska to ludzie „znani z tego, że są znani”. A żeby być znanym, niekoniecznie trzeba mieć zasługi wyższego rzędu. Wystarczy np. wziąć udział w reality show, najlepiej takim - nie owijajmy w bawełnę - wręcz stręczycielskim, pozbawionym jakiegokolwiek wartościowego przesłania, ale za to mocno rozerotyzowanym. Wszak najlepiej nam idzie podglądanie bliźnich. Więc właśnie bliźni, którzy posiedli wiedzę i umiejętność odpowiedniego dawkowania ekshibicjonizmu, mają się całkiem dobrze. A może nawet lepiej.
Jakaś ustawka, jakaś „niegrzeczna” fotka, jakiś skandalik budzący zainteresowanie mediów. Albo na przykład taki pomysł: korekta urody, sztab ludzi i miejsce w pierwszych rzędach podczas piłkarskich mistrzostw. Umieszczone w odpowiednich miejscach odpowiednie fotki. I hasło: Miss Euro. A potem samo już idzie. No, może nie tak do końca. Bo jednak ciągle trzeba trzymać rękę na pulsie i umiejętnie kreować swój wizerunek w sieci. Ale inwestycja zwraca się z nawiązką. Przynajmniej przez jakiś czas.
Jesteś tego warta/y!
I co z tego, że zimno. Że kwarantanna. Że maski. Że obostrzenia. Są przecież miejsca, gdzie „i woda czysta, i trawa zielona”, gdzie słonko opala nie tylko wyrzeźbione, ale i wyretuszowane ciała, gdzie nie dopadnie cię żadne covidowe paskudztwo. Tam możesz pyknąć sobie fotkę z rozgwiazdą na seksownej pupie albo w trakcie prężenia się w lazurowej wodzie. Obowiązkowo z lampką jakiegoś płynu. To zawsze podnosi prestiż utrwalonej na obrazie persony. No i, oczywiście, musisz wskazać miejsce obfotografowania. Koniecznie egzotyczne. ...
Anna Wolańska