Taniec marionetek
Tematyka wystąpień głowy Kościoła katolickiego, przynajmniej od kilkudziesięciu lat, oscyluje coraz bardziej wokół tematów cokolwiek mało istotnych dla ludzkiej społeczności. Pośród trwającego konfliktu cywilizacyjnego, którego znamieniem jest walcowanie pozostałości kultury zachodniej oraz krwawa rozprawa z chrześcijanami przez bojówki skrajnych muzułmanów i hinduistów, Kościół zdaje się zachowywać jak wydający swój odgłos płetwal błękitny. Być może takie właśnie są czasy, że pozostało nam tylko piszczeć jak mysz przyduszona miotłą, czym nie wzruszy ani myśliwego, ani kota czekającego na ucztę zapewnioną przez skrzętną gospodynię. Przepraszam za być może zbyt wielki sarkazm, szczególnie w obliczu rozpoczętego właśnie czasu Wielkiego Postu, ale nie mogę powstrzymać się od niego, gdy napotykam takie kwiecie na kościelnej łączce. Ogólnie można byłoby zbyć tę informację stwierdzeniem, że jest nic nieznacząca i stanowi jakiś tam przypadek przy pracy młynów watykańskich.
A jednak nie należy też zapominać, że w przypadku lawiny sygnał do kataklizmu daje najczęściej nic nieznaczący mały kamyk.
Trójpolówka a Sąd Ostateczny
Dla nikogo, kto choć trochę liznął historię, nie jest zaskoczeniem, iż wiele rozwiązań stricte gospodarczych wprowadzanych było w ramach wspólnot chrześcijańskich, a ich efekty przyczyniały się do rozwoju nie tylko ekonomicznego, ale także i kulturowego. Szczególnie w czasach średniowiecza władcy wykorzystywali pomysły wspólnot zakonnych, dając tym impuls do rozwoju ogólnego. Tak było ze wspomnianą w śródtytule trójpolówką. Wprowadzona przez Karola Wielkiego, zainspirowanego postępami rolniczymi we wspólnotach zakonnych, stała się impulsem do progresu ekonomicznego, szczególnie w sprawie zapobieżenia klęsce głodu wśród ludności mniej zamożnej. Dla Kościoła chwalebnym jest fakt, iż ktoś dostrzegł zapobiegliwość mnichów chrześcijańskich i ich pomysły. Lecz w tamtych czasach papiestwo nie wypowiadało się w swoich dokumentach, jak i co mają zasiewać ludzie na swoich polach. Dlaczego? Zapewne z tego powodu, iż u podstaw chrześcijańskiej wizji człowieka stoi zaufanie wobec Boga Stwórcy, który tak wyposażył istotę ludzką, by własnym intelektem i siłą rąk zdobywała potrzebne do utrzymania dobra. Lecz śledząc dokumenty z tamtego okresu, nie sposób nie zauważyć, iż zainteresowanie Kościoła nie koncentrowało się na płodozmianie, ale na konsekwencjach cywilizacyjnych oraz na skutkach ludzkich działań dla wieczności. Pod wpływem wzbogacania się ludności oraz migracji wewnętrznej i zewnętrznych kontaktów handlowych zaczęły pojawiać się nurty intelektualne, niszczące zwartość cywilizacyjną Europy chrześcijańskiej, a także zjawiska niepokojące w ekonomii jak chociażby lichwa. I to właśnie nimi zainteresowany był Kościół za względu na ich zasadnicze skutki dla ostatecznego szczęścia człowieka.
Zawężona perspektywa
Arystoteles zauważał, że zasadniczym zmysłem potrzebnym człowiekowi dla jego egzystencji, jest wzrok. Zmysł ten pozwala dostrzec nie tylko to, co znajduje się przed ludzkim nosem, ale ogarnia dużo szerszą perspektywę. Oczywiście w dobie komputerowych krótkowidzów (w sensie dosłownym i przenośnym) to stwierdzenie nabiera całkowicie nowego znaczenia. Niemniej jednak stanowi jasną wskazówkę, iż kwestia horyzontu naszego poznania jest niebagatelna. W tym kontekście sprowadzenie nauczania Kościoła, jeśli nie tylko, to jednak zasadniczo, do kwestii czysto doczesnych staje się problematyczne. Wspomniane na wstępie przesłanie papieskie nie zostało wypowiedziane w próżni ideologicznej. Wpisało się w konkretne działania podejmowane ze względów ideologicznych, a mianowicie w narrację tzw. zrównoważonego rozwoju. I choć wzruszające jest opowiadanie przez papieża Franciszka o własnych dziecięcych wspomnieniach, jak to babcia czy ciocia gotowała rośliny strączkowe (ja też lubię fasolówkę, ale jakoś o tym nie mówię głośno) czy też rozważania na temat zaspokajania potrzeb białkowych w diecie, to jednak nie sposób nie zauważyć kontekstu konkretnych idei. Tzw. zrównoważony rozwój pojawił się w terminologii ekonomicznej pod wpływem raportu Klubu Rzymskiego z 1972 r., w którym zasadniczym problemem jest depopulacja świata (w tekście zawarte zostały takie postulaty, jak: populacja ma dostęp do stuprocentowo skutecznych metod kontroli urodzin – czytaj: do aborcji na żądanie; średni pożądany rozmiar rodziny to dwójka dzieci; system ekonomiczny utrzymuje średnią produkcję przemysłową per capita na poziomie z 1970 r. – te wskaźniki mają być podstawą do stworzenia modelu zrównoważonego rozwoju ludzkości). Może ktoś zapytać: a co to ma wspólnego z watykańskim przesłaniem? Otóż papież Franciszek swoje przesłanie zaadresował do FAO – agendy ONZ, której jednym z naczelnych zadań jest promowanie właśnie zrównoważonego rozwoju. Ważniejszym jednak jest fakt, iż w kolejnym dokumencie watykańskim następuje zawężenie perspektywy teologicznej – zamiast wieczności otrzymujemy wizję cokolwiek tylko doczesną. Rozwój człowieka zamyka się w relacjach tylko na tej ziemi.
Wiatr przychodzący od niewolniczych galer
Takie postawienie spraw Kościoła ma daleko idące konsekwencje. Wplątanie uczniów Chrystusa w li tylko doczesne ideologie powoduje niszczącą modyfikację doktryny – nie poprzez wykreślanie czegoś, ale poprzez przestawienie akcentów. Dawniej nazywano to teologią wyzwolenia. Uwikłanie to sprawia, iż nauka Kościoła zostaje spętana wewnątrzświatowymi rozgrywkami. O ile Kościół ma prawo wypowiadać się w sprawach doczesnych, to jednak kontekst tych wypowiedzi winien zawierać zasadnicze przesłanie: wieczność. W dawnej liturgii czas Wielkiego Postu poprzedzany był tzw. Przedpościem. W liturgii słowa rozważane były trzy tematy, ustawiające całość postnego umartwienia: cel, sposób i efekt. Celem wielkopostnej pokuty miało być zamieszkanie w wieczności, sposobem – naśladowanie Jezusa, a efektem ukształtowanie człowieka widzącego jasno cel rzeczywistości i otwartego na Boga przychodzącego w sakramentach. Dopiero tak ukształtowany chrześcijanin mógł wejść na drogę wielkopostną. I chyba tego brakuje dzisiaj. Nie tylko w liturgii.
Ks. Jacek Świątek