Komentarze
Idziemy z postępem

Idziemy z postępem

Thomas Edison - znany szerszej publiczności choćby z opatentowania żarówki - miał kiedyś powiedzieć, że „jeśli istnieje sposób na to, by zrobić coś lepiej, to trzeba go znaleźć”.

Wszyscy chcemy żyć w lepszym świecie. Chcemy pozytywnych zmian. Pragniemy, by nowe, kreatywne i nieszablonowe rozwiązania stawały się również naszym udziałem. Tego rodzaju tęsknoty nasilają się zwłaszcza teraz, w dobie koronawirusa. I tu naprzeciw naszym oczekiwaniom - zresztą nie po raz pierwszy - wychodzą chińscy naukowcy.Otóż ci sami spece, którzy podobno wypuścili z laboratorium śmiertelnego wirusa, teraz opatentowali nowatorski sposób testowania ludzi na obecność zarazy w organizmie. Nowa metoda badania na obecność Covid-19 w organizmie człowieka jest niezwykle prosta. Wystarczy wsadzić do odbytu na głębokość kilku centymetrów zakończony jakąś gąbką patyk, wykonać kilka obrotów, wyjąć, i po wszystkim…

To nie żart. Takie testy przechodzą już na lotniskach wszyscy obcokrajowcy wjeżdżający do Państwa Środka. Dokładną instrukcję w języku chińskim – na szczęście z obrazkami poglądowymi, tak by komuś przypadkiem nie przyszło do głowy wpychać patyk do pępka albo… No nieważne… Otóż stosowną instrukcję bez problemu można znaleźć w sieci. Jak twierdzą chińscy eksperci, wymazy z odbytu są bardziej miarodajne, ponieważ ślady wirusa pozostają dłużej w próbkach kału niż w nosie lub gardle. Ponadto tego rodzaju testy mogą być szczególnie przydatne do identyfikacji choroby w przypadkach łagodnych lub bezobjawowych.

Polski noblista Czesław Miłosz napisał kiedyś: „Zaglądali do kufrów, zaglądali do waliz, lecz nie zajrzeli do d…y – tam miałem socjalizm”. Z kolei brazylijski pisarz i poeta Paulo Coelho mawiał: „Rzeczy proste są zawsze najbardziej niezwykłe”. Pytanie tylko, czy tym razem prostota i krocząca z nią w parze niezwykłość nie posunęły się za daleko? A może metoda polegająca na szukaniu wirusa w miejscu, w którym ma go coraz więcej osób, jest kolejnym etapem testowania naszej wytrzymałości. Może medyczny świat, do którego zaczynają całymi stadami przenikać znachorzy z tytułami naukowymi, wciąż sprawdza, jak wiele upodleń i upokorzeń jesteśmy w stanie udźwignąć?

Minął już rok od początku koronawirusowej szajby i nic nie wskazuje na to, by owo wariactwo szybko się skończyło. Najpierw „medyczne autorytety” twierdziły, że wirusa zwalczą maski, przyłbice i dezynfekcja rąk. Potem wymyślili kwarantannę i dystans społeczny. Zakazali odwiedzania chorych w szpitalach, wizyt u lekarzy, uprawiania sportu, spotkań rodzinnych…, by wreszcie ogłosić, że będą nas szczepić. Dziś jednak widać, że była to kolejna opowieść dla „ciemnego ludu”. Nie dość, że koncerny farmaceutyczne nie chcą tanio sprzedawać „eliksiru życia”, to jeszcze nie dają żadnej gwarancji na to, że ich zajzajer jest skuteczny. Poddani szczepionkowemu eksperymentowi seniorzy, nauczyciele czy medycy ciągle muszą przestrzegać reżimu sanitarnego, nosić maski czy zachowywać dystans.

Teraz panaceum na covidowe zło mają być szybkie, łatwe, skuteczne a dla niektórych nawet i przyjemne testy analne. Ciekawe, co jeszcze postępowi psychopaci i krzewiciele „nowej normalności” wymyślą, by bardziej zgnoić i tak już mocno poniżanych i zastraszanych ludzi na całym globie.

Leszek Sawicki