Nie za duży ten krzyż?
Doświadczenie krzyża przynosi samo życie, a jak sobie z nim radzić - najlepiej uczą świadkowie krzyża. Śp. ks. kan. Józef Szajda - stryj pani Marii, w testamencie, który spisał u schyłku życia, z pokorą dziękował Bogu za wszystko, co go spotkało: każdą radość i każdy krzyż. - Kiedy miałam wielkie dylematy, rodzice zawsze wysyłali mnie do ks. Józefa. Mówili: on doradzi ci najlepiej. Tak też było. Najpierw słuchał. Potem, z przymkniętymi powiekami, jakby wsłuchując się w jakiś głos w głębi serca, mówił. Na końcu dawał mi do ręki Pismo Święte, prosząc, by odczytać dowolnie wybrany fragment, i w nim szukał potwierdzenia swoich słów - wspomina. Jak mówi, stryj, który w młodości przeżył kaźń ubeckiego więzienia i poznał smak upokorzenia, nigdy o swoich krzyżach nie opowiadał. Może dlatego był - i jest nadal - najlepszym nauczycielem. - Gdy dzisiaj napotykam trudność, proszę go o przyjacielską podpowiedź.
Sięgam po jego rozważania zawarte w książce „Zaufaj życiu”. Albo po prostu patrzę na krzyż, który do mojego domu trafił w grudniu 2008 r. po pogrzebie ks. Józefa – mówi M. Szajda-Cupryn.
Radość i wahanie
– Oprócz książek po nim, sutann, komży, kilku stuł, mój brat przywiózł mi także duży drewniany krzyż – wyjaśnia pani Maria, przywołując widok znany z częstych wizyt w jego mieszkaniu w Siedlcach. – Na biurku było pełno fiszek służących do przygotowania homilii czy komentarzy. Widać było, że tutaj się pracuje. Zresztą plan dnia stryj miał rozpisany w notatniku szczegółowo – co do minuty, bo w jego życiu nie było czasu zmarnowanego. I nie było miejsca na improwizację – stwierdza bratanica. W pracy zawsze towarzyszył ks. Szajdzie mały krzyż i Pieta, stojące na biurku, oraz wiszący na ścianie przy nim duży krzyż – ten krzyż.
Ale chociaż obraz z mieszkania ks. ...
Monika Lipińska