Wygrana w cztery godziny
Pomnik wg projektu Jana Mucharskiego upamiętniający to wydarzenie usytuowany jest przy drodze krajowej nr 2, pomiędzy zabudowaniami a stacją paliw. Został odsłonięty we wrześniu 1931 r. Ma kształt graniastosłupa o wysokości około 8 m, zwieńcza go kula, na której siedzi orzeł ze skrzydłami rozpostartymi do lotu. Na froncie pomnika umieszczony jest Krzyż Virtuti Militari, zaś na jego bokach wyryte są napisy informujące o polskich bohaterskich pułkach i ich dowódcach. Na terenie koło pomnika stoi również wierna rekonstrukcja napoleońskiej armaty. Były one polem bitwy, szczęśliwej dla Polaków wiosennej kampanii powstańczej 1831 r. Nieprzypadkowo właśnie w tym miejscu doszło do walki. Jak czytamy w rysie historycznym na stronie www.naszeiganie.org, armie polska i rosyjska chętnie przemieszczały się po nowoczesnym trakcie brzeskim „z głazów ubitym”. Arteria zbudowana w latach 1820-1823, łącząca Warszawę i Brześć, była drogą strategiczną. Pozwalała na ruch wojsk nawet w okresie roztopów, gdy w błocie innych traktów Królestwa Polskiego grzęzły armaty, a żołnierze gubili buty.
Na początku kwietnia 1831 r. trzon wielkiej armii feldmarszałka Iwana Dybicza Zabałkańskiego znajdował się w rejonie ujścia Wieprza do Wisły. Jego wyprawa przeciwko „buntowszczykom” z Królestwa trwała już dwa miesiące. W rosyjskich szeregach odczuwano coraz dotkliwiej brak żywności, wśród żołnierzy szerzyły się choroby. Powodzenie polskiej ofensywy skłoniło Dybicza do porzucenia planów forsowania Wisły i ataku na Warszawę od południa. Nakazał odwrót rozpoczynający wyścig z postępującymi na wschód Polakami o to, kto pierwszy zajmie strategiczne, doskonale zaopatrzone magazyny wojskowe w Siedlcach.
Do sprawowania kontroli nad traktem brzeskim Dybicz wydzielił wcześniej Korpus Litewski gen. Jerzego Rosena, który 31 marca pod Wawrem i Dębem Wielkim poniósł dotkliwe porażki. Generał Ignacy Prądzyński, zaliczany do najzdolniejszych spośród polskich sztabowców, przedstawił naczelnemu wodzowi gen. Janowi Skrzyneckiemu plan ostatecznego rozbicia przeciwnika i zajęcia Siedlec. Gen. Skrzynecki dał się przekonać do tej koncepcji. Skutecznie przeprowadzona operacja mogła bowiem stać się punktem wyjścia do podjęcia dalszych działań zaczepnych.
Tak to wyglądało
W trakcie realizacji planu, 10 kwietnia 1831 r., doszło do kolejnej bitwy na trakcie, tym razem o most na rzece Muchawce w Iganiach i otwarcie drogi do rosyjskich magazynów. Maszerując koło wsi Iganie, oddział gen. Prądzyńskiego natknął się na oddziały rosyjskie, które zajęły jeden z brzegów przecinającej szosę rzeki. Zauważając siły wroga, Prądzyński natychmiast rozkazał atakować. Liczył na to, że wkrótce nadejdą pozostałe polskie oddziały, które pomogą zniszczyć nieprzyjaciela. Prądzyński, który dowodził siedmiotysięczną armią, starł się z ponad 14-tysięczną armią rosyjską. Bitwa rozpoczęła się o 15.00 polskim atakiem na Iganie od strony Żelkowa. Po dwóch godzinach walki, gdy zdawało się, że Rosjanie są bliżsi zwycięstwa, gen. Prądzyński rzucił w bój ostatni odwód. Polskie kontrnatarcie zatrzymało atak Rosjan. Polakom udało się zdobyć groblę i most na Muchawce. Żołnierze Rosena walczący na wschodnim brzegu rzeki zostali pokonani. Jak podają źródła, w walce zginęło blisko 4,5 tys. rosyjskich żołnierzy, wielu dostało się też do niewoli, straty w polskich oddziałach były natomiast niewielkie – wynosiły zaledwie ok. 400-500 żołnierzy.
Jak się okazuje, wystarczył jeszcze niewielki wysiłek, by rozbite siły Rosena wyprzeć z Siedlec, zająć magazyny i zmusić feldmarszałka Dybicza do wycofania rosyjskiej armii z terenu Królestwa Polskiego. Prądzyński i jego podkomendni chcieli jeszcze tego samego dnia wieczorem kontynuować natarcie. Naczelny wódz, który nie kwapiąc się do boju, spóźniony przybył pod Iganie, wstrzymał jednak dalszą ofensywę w kierunku Siedlec. Obawiał się kontrataku Rosjan, a także liczył na możliwość rokowań z nimi i interwencję międzynarodową. Kilka dni później do miasta dotarły główne oddziały rosyjskie. Fatalna decyzja głównodowodzącego siłami polskimi gen. Skrzyneckiego, który okazał się pasywnym dowódcą, nie pozwoliła, by wspaniałe zwycięstwo przerodziło się w strategiczny sukces. Wycofanie się Dybicza mogłoby skłonić Moskwę do negocjacji w sprawie przyszłości Polski. Była to dziejowa szansa na ograniczenie rosyjskiego prymatu nad Królestwem…
Ocalić historię
Stowarzyszenie Nasze Iganie działa już 12 lat. Powstało głównie z myślą o ocalaniu miejsc pamięci związanych z miejscowymi zabytkami. – Jesteśmy małą wsią, ale dużo tu miejsc historycznych, które wołały wręcz o to, by o nie zadbać. Iganie od wieków były bowiem dobrami szlacheckimi. I tak nasze pierwsze działania polegały na porządkowaniu terenu wokół niszczejącego pomnika upamiętniającego bitwę. Kosiliśmy trawę, sprzątaliśmy – tak, aby to było miejsce godne. Co roku też, aktywizując licznie mieszkańców niezrzeszonych w stowarzyszeniu, staraliśmy się organizować lub współorganizować uroczystości rocznicowe i inne spotkania okolicznościowe. Odbywały się m.in. wycieczki, rajdy piesze oraz rowerowe z historią w tle (w tym roku będzie to dziesiąta, jubileuszowa edycja tej inicjatywy). Mamy na koncie też kilka publikacji o bitwie. Ponadto ze środków społeczności wiejskiej wyremontowaliśmy pomnik kpt. Hipolita Stokowskiego (znajdujący się pomiędzy zabudowaniami Igań), jednej z ostatnich polskich ofiar boju (oficera odpoczywającego po walce trafiła w głowę rosyjska kula armatnia). Ufundowaliśmy również jako mieszkańcy tablicę informacyjną przy ul. Prądzyńskiego w Iganiach – tłumaczy Tomasz Nasiłowski, prezes stowarzyszenia.
T. Nasiłowski z satysfakcją dodaje również, że jego organizacja bardzo zabiegała w gminie o to, by odnowić główny pomnik. – Dziś pięknie się prezentuje. Wykonany z różowego piaskowca monument jest miejscem – symbolem niezwykle ważnym nie tylko dla nas, miejscowych, ale całego powiatu siedleckiego. Co roku miejsce to bowiem gromadzi wiele osób chcących kultywować pamięć i postawy patriotyczne młodych pokoleń – zauważa mój rozmówca.
Podobnie z miejscowym zaniedbanym dworkiem, który po latach na szczęście został wykupiony, a po remoncie będzie przekształcony w muzeum powstania listopadowego. – Po co to wszystko? By ocalić nasze dziedzictwo i tożsamość. Z troski o losy ojczyzny. Pamięć o przeszłości, dbałość o symbole narodowe i miejsca pamięci to dbałość o przyszłość młodych pokoleń. To dzięki takim miejscom młodzi ludzie dowiadują się o tym, co ważne w dziejach Polski. Cieszy fakt, że obecnie, mimo wielu niedogodności i trudności w organizowaniu hucznych obchodów tak ważnych uroczystości, wielu z nas pamięta o wydarzeniach sprzed lat. I to poniekąd jest efekt naszych działań. Im więcej bowiem organizowaliśmy spotkań okolicznościowych, wycieczek, tym więcej młodych ludzi z całej Polski interesowało się naszymi przedsięwzięciami, tym miejscem i jego historią – podkreśla T. Nasiłowski.
Relację z tegorocznych obchodów zamieścimy w kolejnym wydaniu EK.