Mamy problem
Pandemia na chwilę zatrzymała świat. Wydawało się, że wszyscy zjednoczyli się przeciw chorobie i po tym wszystkim będziemy dla siebie lepsi… Ale tak się nie stało. Dlaczego?
Bo wszyscy naiwnie sądzili, że pandemia stanie się czasem zatrzymania i resetu, po którym wszystko będzie idealnie. Ale tak się nie mogło stać. Oczywiście nie brakowało doświadczeń pozytywnych, ale mieliśmy ze sobą walizkę zgnilizny, która stanowiła bagaż - nazwijmy to - poprzedniego wcielenia rzeczywistości. Niektórymi kierowała złudna wiara, że coś zewnętrznego, jak pandemia, kataklizm, nas zmieni. Ale to nigdy tak nie działa. To my musimy się zmieniać, zaś ta powolna odbudowa powinna zacząć się od nas samych. A żeby się zaczęła, musi być jednoczesna. Z kolei, by była jednoczesna, wszyscy muszą zrozumieć sytuację. Tymczasem mamy do czynienia z faktem, że być może większość rozumie sytuację - i nie mówię tylko o pandemii, ale w ogóle sytuacji kulturowej i społecznej - ale każdy chce ją jakoś ugrać. Nauczyliśmy się pewnego cwaniactwa, krótko mówiąc: nie umiemy żyć bez ogrywania drugiej strony.
Po publikacji jednego z felietonów zażądano usunięcia Pana z uczelni. Czy czuje się Pan prześladowany za to, co mówi? Czy mamy problem z wolnością słowa?
Z wolnością słowa mamy problem nie tylko w naszym kraju. Generalnie to, co nazywam polityczną poprawnością albo cancel culture, jest coraz bardziej dotkliwe. Natomiast jeżeli chodzi o swobodę głoszenia poglądów naukowych, nigdy nie byłem ograniczony. Zostałem ukarany za felieton, który nie ma nic wspólnego z nauką, którą uprawiam. Uczelnie są tak różnorodne, że nie do ogarnięcia jest cenzurowanie wszystkich.
Jak ocenia Pan – jako pedagog – podjęcie decyzji o nauczaniu zdalnym, które było jednym z najdłuższych w Europie? Czy w obliczu kolejnych zamknięć na jesieni kształcenie polskich uczniów w ten sposób ma w ogóle sens?
Nie mam jeszcze zdania na ten temat, bo jest zbyt wcześnie na wydawanie ocen w tym obszarze. ...
JAG