Na pokaz?
Na zewnątrz wszystko jest dobrze, poprawnie – erozja zżera organizm/strukturę od środka. Ciekawe, że im bardziej zaawansowany jest proces wewnętrznej destrukcji, tym intensywniej wzbiera pragnienie zamaskowania owego stanu rzeczy. Stąd niezliczona liczba „seansów zbiorowej terapii” przy okazji spotkań towarzyskich i wszechobecnych sądów – nie 48-godzinnych, ale dwudziestoczterosekundowych. Ktoś zajechał samochodem drogę – to prymityw. Ma inne poglądy polityczne, niż ja – debil. Ktoś źle załatwił sprawę – jest beznadziejny. Ksiądz – poszedł do seminarium dla kasy, to moralny degenerat, lekarz – na pewno łapówkarz, nauczyciel – głupek! Hejt leje się szerokim strumieniem. Im więcej brudu wewnątrz, tym większy krzyk na zewnątrz. Im własne sumienie bardziej zbrukane życiem w permanentnym kłamstwie, grzechu, tym więcej jego właściciel robi, by na zewnątrz wyglądało na lśniąco białe, nieskalane piarowsko doskonałe!
Ludzie w XXI w. wyspecjalizowali się w grze pozorów.
Tacy też byli faryzeusze.
Mieli Prawo. Było najważniejsze: organizowało życie, relacje z Bogiem i ludźmi, definiowało miłość. Ale też było ślepe, podatne na manipulacje i przekłamania. Wystarczyło się wyspecjalizować w jego interpretacji i można było sięgnąć po rząd dusz. Sam zresztą Jezus został skazany na śmierć zgodnie z jego przepisami. Przy zachowaniu pozorów ultrapobożności zjawisko to – dobrze opisane w Biblii – w istocie stało się formą ucieczki od tego, co nakazywała miłość. Ważne było to, co na zewnątrz. Wnętrze, choć zalatywało trupim zaduchem, w istocie miało drugoplanowe znaczenie (por. Mt 23,27-28).
Chrystus z wielką determinacją piętnował taki stan rzeczy, za co Go bezwzględnie hejtowano. Nie był anarchistą, nie zamierzał wywracać do gry dnem zastanego porządku. Chciał tylko jednego: przywrócić należną miarę Bogu i człowiekowi, ukazać na nowo blask tej relacji. Wyprowadzić je poza legalizm.
„Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz to, co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym” – przypomina nam dzisiaj Ewangelia. Rzecz niby oczywista: zło i dobro mają swoje początki w sercu człowieka. W nim zaczyna się heroizm, sprawy wielkie. Ale stąd też wywodzą się „złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota”. Wystarczy tylko przyzwolić na zło, aby ciemność błyskawicznie zagarnęła całego ducha. Tak samo jest z obojętnością, pychą, ignorancją. Nie da się kogoś obdarować czymś, czego samemu się nie posiada. Nie można wzbudzić wiary w swoich dzieciach, jeśli jej się od dawna nie ma.
„Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji” – mówi dalej Jezus. Bez miłości, bogactwa, jakie ona ze sobą niesie, pozostaje chrześcijanopodobny ulepek, niemający z Nim nic wspólnego. W tę stronę ewoluuje dziś świat.
I to jest największy kryzys Kościoła.
Ks. Paweł Siedlanowski