Skąd przychodzimy – dokąd idziemy?
Po pierwsze: wydawało się nam, że skoro nasze społeczeństwo jest od wieków ostoją chrześcijaństwa, pokolenia, które przyjdą, niejako z natury rzeczy też będą chrześcijańskie. Tak się nie stało. Po drugie: zaniedbaliśmy indywidualną formację duchową, nie nauczyliśmy ludzi modlitwy, medytacji, słuchania słowa Bożego - z tego samego powodu, co wyżej. Gdy pojawiły się nowe wyzwania, nie mieli siły, by im sprostać. I po trzecie: jako Kościół daliśmy się wypchnąć z przestrzeni kultury. I dodał: „Proszę was, Polacy, nie popełnijcie tego samego błędu”. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że jednak ów błąd, niestety, powieliliśmy.
Nie sądzę, by zjawisko w polskim Kościele – pomimo kasandrycznych wizji i życzeniowego myślenia wielu – przybrało taką skalę, jak w Irlandii, ale niewątpliwie mamy do czynienia z czasem próby, oczyszczenia, odbudowywania na nowo wszystkiego, co okazało się spróchniałe, uwiędłe i wymagające nowego spojrzenia. Przyjrzyjmy się bliżej trzem aspektom zasygnalizowanym na wstępie tekstu.
Nieoczywista oczywistość
Były wielosettysięczne pielgrzymki na Jasną Górę, Msze za Ojczyznę, miliony Polaków na trasie kolejnych wizyt Papieża Polaka, duma z „naszego” św. Jana Pawła II. Kościoły w komunie w naturalny sposób stały się przestrzenią wolności. Nie trzeba było wiele robić, wszystko „samo szło”. Wystarczyły akcje duszpasterskie, słowa zachęty duchowych autorytetów. Bo tak „trzeba było” – powinność, przywiązanie do tradycji dopełniały reszty.
I w pewnym momencie świat się zmienił. Radykalnie. ...
Ks. Paweł Siedlanowski