Był jazz!
Jazz Standards’ Festival to impreza organizowana w latach 1985 - 2009. Dzięki niej siedlecka publiczność mogła poznać znaczących wykonawców polskiej sceny jazzowej, a także wiele zagranicznych gwiazd. Wystawa - złożona głównie z fotografii, plakatów, zaproszeń, programów imprez przekazanych AP przez siedleckiego muzyka, jazzmanna, dyrektora Jazz Standards’ Festival Macieja Dziekońskiego - przypomina złote lata jazzu w Siedlcach. - Jazz Standards’ Festival był cyklicznym świętem siedleckiej muzyki i kultury, ale też inteligencji, która tłumnie przychodziła na koncerty.
I choć jazz uważany jest za muzykę hermetyczną, zdobycie biletów na siedlecki festiwal graniczyło z cudem do tego stopnia, że uruchamiano różne znajomości, aby tylko mieć wejściówkę – podkreślił dr Grzegorz Welik, dyrektor AP w Siedlcach, otwierając wystawę. Na ekspozycji znajdziemy zdjęcia, afisze, zaproszenia z 22 edycji festiwalu. – Gdy przyjrzymy się wszystkim tablicom, znajdziemy sygnatury znanych lokalnych artystów, którzy tworzyli oprawę graficzną, czyli zaproszenia, plakaty, karnety, scenografię czy fotografię, a także loga wspierających imprezę firm. W pierwszych edycjach były to Mostostal czy Drosed, a potem już ogólnopolskie, a nawet ogólnoświatowe marki – zwrócił uwagę, przypominając, że wystawa powstała dzięki grantowi miasta Siedlce.
Festiwalowe początki
Historię powstania festiwalu przypomniał jego pomysłodawca M. Dziekoński. – Wszystko zaczęło się w 1984 r., kiedy na Jazz Jamboree przyjechał jeden z najlepszych wówczas kwintetów Red Rodney-Ira Sullivan Quintet. Tak się złożyło, że mieli jeden dzień wolny. Zaproponowałem ich menedżerowi koncert w Siedlcach. Udało się – wspominał.
Red Rodney-Ira Sullivan Quintet wystąpili w Sali Białej. – Na tym koncercie nie wszyscy byli fanami muzyki jazzowej, ale mistrzostwo wykonania i rodzaj, a właściwie materiał, jaki prezentowali muzycy, sprawiły, że sala dosłownie wrzała. Pomyślałem sobie, że skoro Siedlce mają tradycję jazzową, bo organizowaliśmy zaduszki jazzowe, to może warto zrobić imprezę edukacyjną w formie festiwalu. Pojechałem z tym pomysłem do Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, które wyraziło zgodę, a działająca przy PSJ agencja koncertowa obiecała, że spojrzy łaskawym okiem finansowym na nasza imprezę – opowiadał pomysłodawca festiwalu. Kolejne kroki M. Dziekoński skierował do wydziału kultury urzędu wojewódzkiego, gdzie również udało się pozytywnie załatwić sprawę. Władzę przekonały argumenty o spragnionych kultury studentach, których w mieście było coraz więcej.
Jam sessions w Limesie
Organizatorami festiwalu zostali: Centrum Kultury i Sztuki oraz klub studencki Limes. – W programie, który przygotowaliśmy, pierwszy dzień należał do jazzu tradycyjnego, drugi do swingu, a trzeciego dnia prezentowaliśmy jazzowe nowości. Sztywno trzymaliśmy się tej formuły przez kilka edycji, bo była ona trafiona. Wiele zawdzięczamy studentom, klubowi Limes, gdzie obywały się jam sessions. Pomoc płynęła praktycznie z każdej strony, dzięki czemu impreza stała się festiwalem ogólnopolskim – mówił M. Dziekoński, opowiadając też zabawne historie związane z organizacją wydarzenia, do którego siedleckie instytucje kulturalne nie do końca były przygotowane. – Kiedyś poprosiłem, by wysłali do szkoły muzycznej samochód po praktykable, czyli składane podesty dla big bandu, to pojechała wołga. A kiedy Jan Ptaszyn-Wróblewski zapomniał z warszawskiego klubu Akwarium partytur, wysłali ciężarówkę – dodał.
Trampolina do sławy
Kiedy festiwal zyskał rangę ogólnopolskiej imprezy, zaczęto zapraszać zagranicznych wykonawców. Na siedleckiej scenie wystąpili m.in. The Hall Galper Trio, Randy Brecker, Robert Irving III, który grał z Milesem Davisem, Art Farmer, Gunhild Carling.
Od dziesiątej edycji do formuły wprowadzono konkurs dla młodych wykonawców. – Rozkręciło się to do tego stopnia, że mieliśmy po kilkadziesiąt, a jednego roku ponad 100 zgłoszeń. Jury eliminowało na podstawie przysłanych nagrań, a w Siedlcach był finał. Konkurs ten wyłonił wielu znakomitych muzyków, jak np. Marcin Piasecki, Sławek Jaskułke. Nasz festiwal zdobył uznanie, stając się – po Jazz Jamboree, Jazzem nad Odrą i Złotej Tarce – czwartą imprezą jazzową w kraju – podkreślił M. Dziekoński. – 22 edycje to 58 koncertów, 56 jam sessions, 219 zespołów z udziałem ponad 900 muzyków krajowych i 120 zagranicznych, to 700 godzin obcowania z wielką sztuką, niezliczona ilość przeżyć i wzruszeń dla ponad 12 tysięcy widzów. To mnóstwo pracy, ale jeszcze więcej satysfakcji – podsumował wieloletni dyrektor festiwalu.
– Zostały nam jeszcze Siedleckie Zaduszki Jazzowe, więc wciąż liczymy się na muzycznej mapie kraju – zauważył na koniec G. Welik, zachęcając placówki i instytucje kulturalne do wypożyczania wystawy.
MOIM ZDANIEM
Tadeusz Goc, wieloletni dyrektor klubu studenckiego Limes
Kiedy przejrzałem katalog wystawy, zobaczyłem, że nie znalazły się w nim wszystkie materiały. W swoich archiwach odnalazłem np. dokumenty z pierwszego festiwalu, plakaty, zaproszenia, plakietkę organizatora, a nawet pierwsze kosztorysy, które opiewały wówczas na 2 mln zł. Uznałem, że to wszystko również powinno znaleźć się na wystawie i udostępniłem swoje zbiory. Festiwal rozpoczął się w 1985 r. w Limesie. Pierwsze koncerty odbywały się Sali Białej, a jam sessions w Limesie, które często trwały do białego rana. Niestety, przyszedł moment, że nasze fundusze stały się skromniejsze, więc koncerty przeniesiono do CKiS, które dysponowało lepszymi możliwościami technicznymi i finansowymi. Jednak festiwal zawsze wspieraliśmy sercem.
Tęsknota w sercu wciąż jest…
Rozmowa z Markiem Dziekońskim, siedleckim muzykiem, jazzmanem, dyrektorem Jazz Standards’ Festival
Skąd pomysł na tę wystawę?
Po festiwalu, który swego czasu był czwartą impreza jazzową w kraju, pozostał dość bogaty zestaw materiałów. Zastanawiałem się, co z nimi zrobić. Postanowiłem przekazać je Archiwum Państwowemu w Siedlcach, a dyrektor Grzegorz Welik zaproponował wystawę, dzięki której ożyły wspomnienia.
Która edycja szczególnie zapadła Panu w pamięć?
Wizyta znakomitego amerykańskiego trębacza Arta Farmera. Udało się go ściągnąć do Siedlec dzięki muzykowi Jarkowi Śmietanie. To były niezapomniane chwile. Ponadto na jednym z ostatnich festiwali wystąpił szwedzki big band Gunhild Carling.
Czy czołowi artyści jazzowi chętnie przyjeżdżali do Siedlec?
Wymyśliłem sobie, że formuła siedleckiego festiwalu będzie miała charakter programu edukacyjnego, bo jazz to specyficzna muzyka. To nie jest tak, że przychodzi artysta, siada za pulpit i odgrywa nuty. W tym przypadku są one raczej materiałem pomocniczym, bo dalej jest muzyka improwizowana, a jakość występu, i to w dużej mierze, zależy od atmosfery, całokształtu organizacji imprezy, nagłośnienia i publiczności. A ta już od pierwszej edycji reagowała wspaniale, co bardzo nakręcało muzyków. Dlatego lubili występować na siedleckiej scenie i chętnie tu przyjeżdżali.
Jak współpracowało się ówczesnymi władzami Siedlec przy organizacji festiwalu?
Różnie. Głównie chodziło o pieniądze. Na początku otrzymywaliśmy je z urzędu wojewódzkiego, a potem w dużej mierze od sponsorów. Tak się złożyło, że kilka osób w mieście było zainteresowanych tą muzyką, dzięki czemu nie żałowali środków. Dwa razy udało się ściągnąć telewizję, co stanowiło bardzo dobrą reklamę, więc i ze sponsoringiem nie było kłopotu. Natomiast bardzo dobrze wspominam współpracę z Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym, które od początku wspierało to przedsięwzięcie.
Spodziewał się Pan, że wymyślona przez Pana impreza przekształci się w ogólnopolski festiwal?
Absolutnie nie. Kiedy zaczynałem, powstawało wiele takich wydarzeń, ale po dwóch, trzech edycjach wszystko się kończyło. Nam się udało.
A gdyby reaktywować taki festiwal w Siedlcach? Czy to możliwe?
Mnie już na pewno zdrowie nie pozwoliłoby się angażować tak jak kiedyś. Ale tęsknota za jazzem wciąż w sercu jest. Tym festiwalem żyło się cały rok. Kończyła się jedna edycja, po której miałem zwykle miesiąc urlopu, i już planowało się drugi.
Dziękuję za rozmowę.
MD