Las na horyzoncie
Owszem, problemem jest to, czy ta zmiana już się nie dokonała, a jeśli tak, to czy istnieją jakieś środki zaradcze, które - jeśli nie odwrócą owego trendu - to przynajmniej zminimalizują jego społeczne i kulturowe skutki. Opanowanie przestrzeni publicznej przez dominujący wulgaryzm - na który pozwalają sobie dzisiaj nie tylko ludzie z tzw. marginesu, ale który stał się domownikiem także publicznej debaty i sporów pomiędzy luminarzami politycznymi, artystycznymi, społecznymi, a także pobrzmiewa w wypowiedziach niektórych przedstawicieli duchowieństwa - wskazuje, że zmiana się dokonała.
Dopuszczenie do debaty publicznej środków wyrazu, jakie dotychczas znajdowały swoje miejsce w rozmowach raczej skrywanych, i wypuszczenie w przestrzeń publiczną elementów wulgarnych to nie tylko wyraz ekspresji i emocji, ile raczej odsłonięcie wewnętrznych przekonań i sposobu ujmowania świata. I nie idzie o to, że zanegowane zostały jakieś zasady savoir vivre’u, bo i w poprzednich etapach dziejów człowieka młody homo sapiens spotykał się z elementami wulgarnymi czy obscenicznymi. Jednakże jakkolwiek posiadał znajomość wyrazów i stwierdzeń mało parlamentarnych, to jednak był zawstydzony lub zażenowany ich obecnością czy też użyciem, a ten mechanizm wstydu wskazywał na przynajmniej deklaratywny sprzeciw na ich obecność w przestrzeni jego życia. Teraz już tego nie ma, a nawet istnieje pewna duma z ich użycia. To właśnie świadczy o dokonanej zmianie kulturowej.
Jak to się dzieje?
Technika zastosowana do owej zmiany kulturowej jest dość prozaiczna. Zapewne ci, którzy posiadają przynajmniej zręby dawnego wykształcenia, pamiętają zdanie z „Makbeta” W. Szekspira, w której Zjawa przepowiada początek klęski głównego bohatera: „Bo nikt Makbeta sił wprzódy nie skruszy, póki birnamski las się nie poruszy”. Metoda powolnego, ale systematycznego zawłaszczania krok po kroku przestrzeni publicznej i prywatnej przez ideologie czy też specjalistów od sterowania tłumem, wydała swój owoc w dzisiejszych czasach. Co ciekawe, okraszona ona zawsze była górnolotnie brzmiącymi hasłami i wskazywała wyższe cele. Niezależnie, czy mieliśmy do czynienia z ideami wyzwolenia kobiet, walki z segregacją rasową, sprawiedliwością społeczną, wolnością jednostki czy też ze zmianami klimatycznymi, zawsze ta ideowa warstwa wierzchnia zakrywała zasadnicze zmiany, które dokonywały się w mentalności społecznej i narzucały konkretny obraz świata. Tak jak w przypadku lasu birnamskiego, zasłona z zielonych gałęzi skrywała wojska przeciwnika. Istotnym było to, że wmawiano ludziom, iż mają myśleć i oceniać świat zgodnie z podsuwanymi im sposobami i ideami. Tak było w czasach buntów chłopskich z epoki reformacji, tak było na paryskich ulicach w czasie rewolucji, tak było w czasie marksistowskich zawirowań, Tak jest i teraz. Wieża Babel rosła nie na planach jedności rodzaju ludzkiego, ale na pysze względem Boga.
Hodowlane wariacje
Z. Herbert pisał w „Raporcie z oblężonego miasta”: „Wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci. Nasze dzieci nie lubią bajek, bawią się w zabijanie, na jawie i we śnie marzą o zupie, chlebie i kości. Zupełnie jak psy i koty.” Celem, do którego zmierza dzisiejsza zmiana kulturowa, nie jest tylko pogrążenie w niepamięci jednej czy drugiej instytucji w ramach społeczeństwa, ale ukształtowanie takiego sposobu istnienia ludzi, by była dopuszczona i możliwa hodowla homo sapiens – tak, jak dzisiaj hodujemy trzodę chlewną czy bydło rzeźne. Różnica, jaką jest posługiwanie się przez człowieka intelektem, powoduje, że stan ten można osiągnąć tylko wówczas, gdy ludzie sami, dobrowolnie i z pocałowaniem ręki, założą sobie kajdany lub pójdą na smycz. Temu właśnie służy cały sztafaż ideologiczny. I tutaj także znajduje się błąd wszystkich instytucji, które chciałyby walczyć z tą zmianą kulturową. Metoda bowiem, którą zdaje się przyjmować także i Kościół, polega na przejmowaniu haseł ideologicznych stanowiących zasłonę dymną przed rozpoznaniem właściwych celów i skutków zmiany kulturowej. To próba mająca na celu wykazanie, że to, co stanowi cel rewolucjonistów, w istocie realizowane jest w ramach np. Kościoła. Niestety, to metoda błędna. Stanowi co najwyżej sposób przetrwania danej instytucji w czasach kryzysu kulturowego, ale nie powstrzymania zmian w mentalności społecznej. Nawiązując do myśli Herberta, nie dokonuje bowiem zasadniczej zmiany, jaką staje się zrównanie człowieka z psem czy kotem. Jest co najwyżej powrotem do bajek jako sposobu usypiania wyhodowanego potwora. Nie sposób również oprzeć się wrażeniu, że w działaniach tego typu bardziej chodzi o wciśnięcie się danej grupy społecznej do grona „arystokracji rewolucyjnej”, aniżeli o ratowanie przed zmianą kulturową. Niektórzy zdają się, nawet w instytucjach duchowych, trzymać smycz niż być na smyczy. Jest to, niestety, element hipokryzji. Zmiana może być powstrzymana lub przekształcona tylko w jeden sposób.
Kolory sztandarów
We wspomnianym wierszu Herbert zauważa zmienność kolorów sztandarów łopoczących nad głowami rewolucji. Tymczasem sposobem wstrzymania rewolty nie jest przebieranie w kolorach jak w ulęgałkach, ile raczej wierność temu jednemu, pod który zostaliśmy wezwani. Tyczy się to szczególnie Kościoła. Spoglądając na historię nie sposób nie zauważyć, że to właśnie trwałość stanowiła jego siłę i autentyczność. Dlatego tak silnie w Kościele akcentowana była Tradycja Apostolska i to wszystko, co z niej wyrastało. Siłą była jasność i niezmienność wiary, a nie paktowanie ze światem. Dlatego krew męczenników stawała się posiewem wyznawców. Patrząc jednak na internetowe harce i dominację w oficjalnych wypowiedziach niejasności połączone z niepewnością interpretacyjną, ten sposób działania Kościoła należy chyba uznać za jęk przeszłości. Pozostaje tylko nadzieja zawarta u Herberta: „jeśli Miasto padnie, a ocaleje jeden, on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania”.
Ks. Jacek Świątek