Z akordeonem jest jak z dziewczyną
Za organizacją imprezy stoi Gminny Ośrodek Kultury w Chodowie zs. w Siedlcach, a dokładniej Marek Stańczuk, którego przygoda z akordeonem zaczęła się w szkole muzycznej. - Nie zapałałem miłością do tego instrumentu natychmiast. Na początku chyba tylko go lubiłem, bo odstawiłem na dłuższą chwilę, by w wieku szkoły średniej wrócić do niego i rozkochać się w nim - wspomina grę w zespołach: Ogród Wyobraźni, Spokojnie i Podoba mi się. Dodaje też, że z akordeonem jest jak z dziewczyną. - Albo ją kochasz, albo nie. Wtedy akordeon to czuje i odwzajemnia w dźwiękach twoje emocje.
Przegląd w Starym Opolu zgromadził muzyków nie tylko z gminy, ale i całej Polski. – Czasem to jedyna okazja, by spotkać tylu akordeonistów w jednym miejscu, a do tego pograć wspólnie, porozmawiać o tym instrumencie i popatrzeć, jak grają inni – zauważa M. Stańczuk. Jak przyznaje, impreza od samego początku cieszyła się ogromną popularnością. – Lubi na niej bywać wójt gminy Siedlce Henryk Brodowski, który co roku przypomina, by koniecznie organizować przegląd – dodaje.
Spotkanie nie miało formy konkursu, bo celem nie była rywalizacja, a integracja amatorów – miłośników muzyki akordeonowej. Jedyne laury, na jakie mogli liczyć muzycy, to te od publiczności. Wśród trójki najlepiej ocenionych przez nią muzyków znaleźli się: Marcin Kobuszewski z Brzozówki, Anna Wilińska z Mokobód oraz Jakub Raczuk z Próchenek, który był również najmłodszym uczestnikiem opolskiego grania.
Dla kobitek
Marcin Kobuszewski z Brzozówki, który zdobył największe uznanie publiczności przeglądu – choć twierdzi, że zupełnie tego nie rozumie, bo swoje umiejętności ocenia jako mierne – pytany o początki muzycznej przyjaźni z akordeonem, mówi: po prostu przyszła, choć również nie od razu wybuchła wielkim płomieniem. – Nie było żadnych rodzinnych tradycji, może tylko to, że przez chwilę grał mój dalszy kuzyn – wspomina. – Zapatrzony w niego, poprosiłem tatę o kupienie akordeonu i zacząłem grać w trzeciej albo czwartej klasie podstawówki. Nie miałem nauczyciela, pomagał mi trochę organista, który pokazał nuty, wytłumaczył co nieco. Pograłem dwa, może trzy lata i rzuciłem akordeon w kąt. W głowie mi było co innego – przyznaje ze śmiechem. – Miałem milion ciekawszych rzeczy do zrobienia, a gra była wymagająca, tymczasem mi się nie chciało itp. Sięgnąłem po niego ponownie dziewięć lat temu – przyznaje. – Wciąż leżał w szafie. Któregoś dnia po prostu go z niej wyciągnąłem i trochę pograłem. Jednak stwierdziłem, że to już zabytkowy egzemplarz, na którym nie da się grać. Zdobyłem jakiegoś Weltmeistra, który był o niebo lepszy od mojego rosyjskiego Akorda, i tak z rok sobie przypominałem, potem dalej i dalej. I tak przypominam sobie do tej pory, tylko instrumenty się zmieniają – przyznaje. Cały czas jest samoukiem, czasem uczestniczy w warsztatach, których – jego zdaniem – najciekawszym momentem staje się wspólne wieczorne granie. – Wcale nie chodzi o imprezowanie, a fakt, że zawsze coś się z nich wyniesie, a nasze granie nikomu nie przeszkadza – podkreśla ze śmiechem, dodając, że gra tylko dla siebie, choć czasem da się namówić na towarzyszenie z akordeonem lokalnemu kołu gospodyń wiejskich, „żeby sobie kobitki pośpiewały”.
Wspólne odkrywanie
Laureatka drugiego miejsca przyznanego przez publiczność – Anna Wilińska z Mokobód – uważa, że w jej przypadku zarówno pasja, jak i talent przyszły z góry, od samego Pana Boga. Kiedy jej starszy o siedem lat brat przyniósł ze szkoły akordeon z zamiarem uczenia się gry na nim, ona podglądała. – U brata zapał szybko minął, a ja się zainteresowałam tym instrumentem, zaczęłam go wciągać sobie na kolana i próbować wydobywać z niego jakieś dźwięki – opowiada. Pochodzi z muzykalnej rodziny: tata był skrzypkiem, ale samoukiem. – Ja też uczyłam się sama, choć sporo pomagał mi tata. Pierwszych dźwięków typu „Wlazł kotek na płotek” szukaliśmy wspólnie, bo on nigdy nie grał na akordeonie. I tak powoli, krok po kroku, dochodziło ich coraz więcej – wspomina muzyczne początki, ale też podglądanie innych akordeonistów. – Jedyne okazje to wesela czy domowe imprezy. Pochłaniałam, jak grają walczyka czy inne rytmy i na tej podstawie się uczyłam. Byłam w tym wytrwała – przyznaje.
W przypadku A. Wilińskiej akordeon również poszedł na chwilę w odstawkę, głównie ze względu na obowiązki rodzicielskie. Ale jeszcze po ślubie wraz z mężem, który również muzykuje, grali na weselach. – On wybrał klawisze i gitarę, akordeon pozostawił mnie – żartuje, dodając, że wspólna pasja do muzyki wciąż trwa. Jednak dziś, zamiast grania weselnych przyśpiewek pani Anna wybrała pieśni kościelne i posługę w Kościele. – Nieprzespana noc na weselu jest nie do pogodzenia z grą podczas niedzielnych Eucharystii – tłumaczy.
Jednak miłość do akordeonu przetrwała. Kolejny rozdział tej przygody życie zaczęło pisać trzy lata temu, gdy do mokobodzkiej parafii przyszedł ks. Jacek Nazaruk. – Organizował wieczorne apele przy pomniku i grał na gitarze. Skoro tak, postanowiłam przynieść akordeon. I wszystko wróciło. Zaczęło nam wychodzić to granie, dołączały inne osoby z kolejnymi instrumentami, więc stworzyliśmy diakonię muzyczną – opowiada.
Pani Anna to człowiek-orkiestra: pomaga w gminnym ośrodku kultury, kultywując lokalną tradycję, niedawno razem z mężem i znajomymi założyli kapelę Mokobęc – kolejny projekt złożony z samouków, którzy chcą i kochają grać oraz śpiewać. – Wróciłam do muzyki biesiadnej, ludowej, co bardzo lubię – przyznaje.
Nie do lamusa
Jakub Raczuk, najmłodszy uczestnik przeglądu, który zaczął grać pięć lat temu, jest najlepszym dowodem na to, że akordeonowa miłość może przydarzyć się każdemu. Podczas nauki w szkole muzycznej zapisał się na lekcje gry na tym instrumencie. – Początki były trudne, ale już po drugim roku grania zakochałem się w akordeonie – zdradza. – To takie moje hobby. Staram się grać codziennie ok. dwóch godzin, choć teraz mi trudniej, bo jestem w klasie maturalnej. Ale właśnie gra pomaga mi się odstresować – tłumaczy. Jakub swoją przyszłość wiąże z akordeonem, bo chciałby założyć własny zespół i po prostu grać. – Ale na razie muszę ćwiczyć i zobaczymy, co będzie dalej – dodaje, podkreślając, że udział w przeglądzie i docenienie przez publiczność były dla niego niesamowitym przeżyciem: – Bo wśród tylu dobrych grajków to ja zostałem doceniony i wyróżniony.
Liczba uczestników przeglądu i radość, jaką daje im granie, przeczą pokutującej dzisiaj opinii, że akordeon to instrument odchodzący do lamusa. – Grając swoje historie muzyczne, można opowiedzieć je za każdym razem zupełnie inaczej – tłumaczy ten fenomen M. Stańczuk, zauważając, iż akordeon przystosowuje się do obecnych czasów: ma nowe cyfrowe moduły brzmieniowe. – U mnie też tak było, że na jakiś czas odstawiłem instrument, ale zatęskniłem za nim. Gdy dotknąłem go po przerwie, poczułem z nim bardzo silny związek. Zacząłem na nowo przytulać i przelewać emocje na klawisze, basy i pracę miechem…
JAG