W imię Boże na Podlasie
Podstawowym zadaniem albertyna było przygotowywanie gruntu pod działalność księdza z Towarzystwa Jezusowego. Jako człowiek pochodzący z obszarów objętych represjami i, co więcej, wychowany w unickiej rodzinie, mógł ze względną łatwością rozwijać pracę misyjną. A na pewno przychodziło mu to łatwiej niż przybywającym z zaboru austriackiego księżom nieznającym tak dobrze jak br. Marian terenu misji i miejscowych zwyczajów.
Jak trafił Pan na ślad br. Mariana Bucniewicza?
Po raz pierwszy z informacjami o br. M. Bucniewiczu zetknąłem się podczas gromadzenia materiałów do książki o Pawle Pikule z Derła wydanej pod tytułem „Wierny ojców wierze”. O albertynie wspominali przede wszystkim jezuici zaangażowani w działalność misyjną wśród unitów. Można o tym przeczytać w książce uczestnika tych misji ks. Jana Urbana pt. „Wśród unitów na Podlasiu. Pamiętniki wycieczek misyjnych” wydanej w 1923 r. czy w publikacji ks. Feliksa Paluszkiewicza „W cieniu Hermesa. Bohaterzy Podlasia”, a przede wszystkim w obszernym opracowaniu źródłowym „Tajna misja jezuitów na Podlasiu (1878-1904). Columbae simlicitate et serpenti prudentia. Wybór dokumentów z archiwów zakonnych Krakowa, Rzymu i Warszawy”. Br. Marian był w nich wspominany jako bliski współpracownik jezuitów. Dzięki tym opracowaniom w końcu udało mi się w Archiwum Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego w Krakowie trafić na dokument zatytułowany „Sprawozdanie brata Mariana z pobytu w Estonii w latach 1897-1904”, który okazał się być kopią znajdującego się w Archiwum Braci Albertynów w Krakowie „Sprawozdania brata Maryana III Zak. św. Franciszka”. Tam też, dzięki życzliwości braci albertynów, mogłem zapoznać się z rękopisem oraz innymi dokumentami dotyczącymi zakonnika. Możliwość czytania oryginalnych notatek bohaterskiego misjonarza była dla mnie ekscytującym doświadczeniem.
Co takiego zawierają jego zapiski, że zdecydował się Pan napisać o tym książkę?
Ogólnie rzecz biorąc, „Sprawozdanie” br. Mariana jest relacją z jego działalności misyjnej, którą w latach 1897-1904 prowadził na terenie zaboru rosyjskiego wśród ludności unickiej poddanej carskim represjom. W ramach jego posługi miało miejsce wiele interesujących wydarzeń, które dopełniają znany z innych źródeł opis prześladowań. Zdecydowałem się napisać na ten temat książkę, ponieważ ujęła mnie prostota i gorliwość albertyna. Uznałem, że warto w ten sposób przybliżyć większej liczbie osób zarówno jego postać, jak dokonania na rzecz unitów.
Na czym polegała misja br. Mariana na Podlasiu?
Podstawowym zadaniem albertyna było przygotowywanie gruntu pod działalność księdza z Towarzystwa Jezusowego. Jako człowiek pochodzący z obszarów objętych represjami i, co więcej, wychowany w unickiej rodzinie, mógł ze względną łatwością rozwijać pracę misyjną. A na pewno przychodziło mu to łatwiej niż przybywającym z zaboru austriackiego księżom nieznającym tak dobrze jak br. Marian terenu misji i miejscowych zwyczajów. Typowy schemat współpracy zakonników prezentował się w następujący sposób: najpierw ustalano obszar działania, następnie br. Marian udawał się tam w celu nawiązania kontaktu z miejscową ludnością, później przybywał z księdzem jezuitą pełniącym posługę sakramentalną. Jednak w rzeczywistości praca br. Mariana często wykraczała poza te ramy. Zakonnik niejednokrotnie sam udzielał chrztu „z wody”, nauczał prawd wiary, wyjaśniał różnice między katolicyzmem a prawosławiem, brał udział w tajnych modlitwach i nabożeństwach oraz szerzył tercjarstwo. Bywało i tak, że swoją gorliwością pozyskiwał dla wiary ludzi, którzy pod wpływem prześladowań albo zaakceptowali przymusowe przepisanie na prawosławie, albo zupełnie zobojętnieli na życie religijne. Jezuita ks. Jan Urban nazywał takich nawróconych „zdobyczami pobożnej gorliwości” br. Mariana.
Mimo że urodził się w podlaskich Koszałach, miał obawy przed wyruszeniem z misją w swoje rodzinne strony.
Bał się, że jego pojawienie się na Podlasiu zostanie odebrane jako wystąpienie z zakonu i wywoła skandal. Obawy te okazały się w pełni uzasadnione. Gdy w końcu pojawił się wśród znajomych, spotkał się z lekceważeniem i nieprzyjemnymi komentarzami. Tylko nieliczni uwierzyli br. Marianowi i okazali wsparcie.
W sumie br. Marian odbył 14 tajnych wypraw na Podlasie, podczas których z jego posługi skorzystały tysiące unitów. Jak mu się to udawało, skoro carskie wojsko często deptało mu po piętach?
Można powiedzieć, że skuteczne wymykanie się br. Mariana służącym zaborcy strażnikom i donosicielom to efekt niezwykłego połączenia kamuflażu, ludzkiej życzliwości i opatrzności Bożej. Wędrował boso w zwykłym chłopskim ubraniu, w jednej koszuli, drugą nosząc w kieszeni lub przewiązaną w pasie. Nie miał też ze sobą żadnych bagaży. Posługiwał się też tutejszą mową, co dodatkowo pomagało uniknąć zainteresowania niewłaściwych osób. Zdarzało się też, że ubierał się jak robotnik – w cięższe ubranie, wysokie buty, a jego twarz zdobiły niespotykane u zakonników wąsy i bokobrody. Owszem, zdarzało się, że wpadał w ręce strażników, ale uwalniały go z nich nieprawdziwe zeznania życzliwych mu osób, także wyznających prawosławie lub protestantyzm, które solidaryzowały się z narażonym na poważne konsekwencje misjonarzem.
Czy albertyn mógł liczyć na pomoc innych podlaskich duchownych?
Stosunek duchownych Kościoła rzymskokatolickiego do działalności br. Mariana przedstawiał się różnie. Część z nich zachowywała dużą ostrożność, by nie narazić się na represje ze strony carskiej administracji. Spotykał też takich, którzy przysporzyli mu wielu cierpień, gdyż nie podobało się im pomijanie przez misjonarzy wymiaru patriotycznego. Oczywiście byli również tacy księża jak prałat Zygmunt Łubieński z podwarszawskiej Woli, który ofiarnie wspierał zakonników. Jednak moją uwagę przykuły liczne wzmianki o ks. Ignacym Kłopotowskim, obecnie już beatyfikowanym duchownym z Lublina, który wielokrotnie udzielał gościny misjonarzom, wspierał ich duchowo i materialnie, a jako rektor podominikańskiego kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika przyjmował w nim także unitów i udzielał im sakramentów. Gdy w wyniku późniejszych wypadków zakonnicy zostali osadzeni w więzieniu na Zamku Lubelskim, ks. Kłopotowski zaopatrywał ich w żywność i literaturę, a nawet jeździł do Warszawy, by u generała-gubernatora wyprosić im uwolnienie. Warto wspomnieć też, że w Warszawie misjonarze korzystali z pomocy Sióstr Służek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej z bezhabitowego zgromadzenia założonego przez bł. o. Honorata Koźmińskiego OFMCap. Z kolei we Lwowie br. Marian mógł liczyć na pomoc ówczesnego przełożonego bazylianów o. Andrzeja Szeptyckiego i metropolity kard. Sylwestra Sembratowicza.
Czy ze wspomnień br. Mariana dowiadujemy się czegoś nowego o dziejach męczeństwa podlaskich unitów?
„Sprawozdanie” br. Mariana stanowi dopełnienie publikowanych dotychczas relacji spisanych przez jezuitów. Bywa tak, że misjonarz opisuje z własnej perspektywy fakty znane już z ich wspomnień. Częściej jednak dzięki jego notatkom mamy możliwość poznać nowe wątki rzucające pełniejsze światło na te niezwykle trudne czasy. Zawarte w „Sprawozdaniu” informacje o wydarzeniach i przeżyciach albertyna pozwalają spojrzeć na czas prześladowań unitów z nowego, nieznanego dotychczas szerszemu gronu odbiorców punktu widzenia.
Jaką rolę w dziejach misji unickich odegrał św. Brat Albert, założyciel Zgromadzenia Braci Albertynów?
Odpowiedź na to pytanie wymaga najpierw przypomnienia, że Adam Chmielowski chciał zostać jezuitą, w związku z czym w 1880 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Przeszedł wówczas poważne załamanie nerwowe i opuścił zakon. Z jezuitami łączyły go jednak znajomości, które później zaowocowały współpracą na polu misji unickich. W działalność tę zakonnicy byli zaangażowani z polecenia papieża, a pierwszy z nich wyruszył na Podlasie na początku 1878 r. Jednym z misjonarzy był ks. Henryk Pydynkowski, który w 1895 r. otrzymał od przełożonych zgodę na wyprawę misyjną. Jako przyjaciel Brata Alberta zwrócił się o pomoc do pochodzących z Podlasia członków Rodziny Albertyńskiej. Byli to br. Szymon (Stefan Olesiejuk), s. Kunegunda (Maria Silukowska), s. Feliksa (Maria Maksymiuk), s. Róża (Elżbieta Daniłko) i s. Joanna (Barbara Walma) oraz br. Marian (Onufry Bucniewicz). Można zatem stwierdzić, że w ten sposób Brat Albert jako przełożony wymienionych osób pośrednio odegrał ważną rolę w niesieniu pomocy prześladowanym unitom.
Które z wydarzeń opisanych przez br. Mariana zrobiły na Panu największe wrażenie?
Przyznam, że z najbardziej interesujące były dla mnie opisy pościgów. W styczniu 1898 r., gdy br. Marian wyruszył na drugą wyprawę misyjną do podlaskich unitów, granicę przekraczał nielegalnie w okolicach Trzebini. Wypatrzyli go jednak przedstawiciele rosyjskiej straży granicznej. Oddając strzały, ruszyli za nim w pogoń. Zakonnik zdążył dobiec do najbliższej wioski i ukryć się w stercie liści przygotowanej na podściółkę dla bydła. W ten sposób zdołał uniknąć aresztowania. Innym razem, w sierpniu 1904 r., zakonnicy omal nie wpadli w ręce strażników w Mokranach. Ktoś doniósł władzom o ich działalności, jednak – ostrzeżeni w porę przed zbliżającym się niebezpieczeństwem – zdążyli rozdzielić się i ukryć przed pościgiem. Gdy strażnicy przeszukiwali wioskę, br. Marian leżał ukryty w bruździe za wsią. Podobnych sytuacji było jeszcze kilka. Ostatnia skończyła się jednak aresztowaniem i osadzeniem w więzieniu na Zamku w Lublinie.
Dziękuję za rozmowę.
MD