Za pomoc Żydom
Po raz pierwszy przyjechał ze Szczecina na uroczystości w kolejną rocznicę tragedii mieszkańców Białki, by oddać hołd i pomodlić się za pięciu członków swojej rodziny zamordowanych przez żandarmów z 2 kompanii Zmotoryzowanego Batalionu Żandarmerii. Tego dnia żandarmi rozstrzelali w Białce 98 mężczyzn - Polaków, katolików i prawosławnych, oraz 17-letnią Żydówkę. Był to pierwszy masowy mord ludności cywilnej podczas okupacji na Lubelszczyźnie. Dlaczego rozstrzelano mieszkańców Białki? Do niedawna hitlerowską zbrodnię wiązano - zgodnie z PRL-owską propagandą - z działalnością partyzantów (w domyśle radzieckich). W rzeczywistości Białka poniosła tak wielką ofiarę za pomoc sąsiadom - Żydom, którzy nieopodal wsi, na mokradłach w lasach parczewskich, szukali schronienia przed Niemcami.
W sierpniu 1942 r. okupant przeprowadził w Parczewie pierwszą akcję w ramach Holocaustu, wywożąc do Treblinki około 5 tys. Żydów przetrzymywanych w miejscowym getcie. W październiku 1942 r. hitlerowcy dokończyli „dzieła”, likwidując wtórne getto i wysiedlając do Treblinki pozostałych Żydów. Jednocześnie zlikwidowali getto w pobliskiej Sosnowicy; jego mieszkańców zgładzili w obozie w Sobiborze. Część żydowskich mieszkańców Parczewa, Sosnowicy, Kodeńca, Ostrowa Lubelskiego znająca teren lasów parczewskich i utrzymująca przed wojną kontakty handlowe z Polakami z okolicznych wsi postanowiła ratować życie i ukryć się w lesie. Wybudowali ziemianki i zamieszkali w nich z rodzinami, stąd nazwa: obóz rodzinny. Szukali też pomocy wśród znajomych Polaków, w zamian za żywność oferując usługi rzemieślnicze lub pieniądze. Chłopi przywozili worki z ziemniakami, mąkę, drób, jajka, mleko, Żydzi odpłacali się, robiąc buty, szyjąc odzież, sprzedając to, co zabrali z rodzinnych domów. Stąd nazwa Bazar.
Taka działalność nie uszła uwadze agentów niemieckich i polskich donosicieli. Dowódcy SS i policji w dystrykcie lubelskim postanowili oczyścić lasy parczewskie z Żydów i docierających do lasów z obozów jenieckich tzw. plennych, tj. byłych żołnierzy Armii Czerwonej wziętych przez Wehrmacht do niewoli w trakcie operacji „Barbarossa”.
Obława
Na początku grudnia 1942 r. na Polesiu lubelskim spadł śnieg. Niemcy uznali, że ułatwi to wykrycie ukrywających się Żydów. Skoncentrowali mieszane siły – w postaci żandarmów z II kompanii batalionu żandarmerii zmot. i z I plutonu strzelców tegoż batalionu, trzy kompanie 22 pułku policji (niem.), III oddział policji konnej i oddział pościgowy 25 pułku policji pod ogólnym dowództwem hauptmanna d. Gend. Kurta Rogalli – 3 grudnia weszli do lasów parczewskich. Penetrowali je przez trzy dni.
W rejonie Rudego Bagna Niemcy zauważyli dym wydobywający się spod ziemi. Używając granatów i karabinów likwidowali po kolei ziemiankę za ziemianką, zabijając Żydów na miejscu. Według ich meldunków zabili 110 osób pochodzenia żydowskiego. Spora część mieszkańców Bazaru salwowała się ucieczką. W trakcie obławy Niemcy zabijali ukrywających się w lasach jeńców sowieckich, stoczyli też potyczki z zorganizowanym jesienią 1942 r. w rejonie Altany oddziałem GL utworzonym przez jeńców sowieckich i działaczy komunistycznych z okolicznych wsi. Podawali, że zabili 175 takich „bojców”.
6 grudnia 1942 r. grupa Niemców przyjechała do najbliższej Bazarowi polskiej wsi Białka i nakazała sołtysowi wyznaczenie grupy mężczyzn. Na rozkaz okupantów zajęli się grzebaniem pomordowanych Żydów i zasypywaniem ziemianek. Była to straszna praca – wrócili wieczorem do domów skrajnie wyczerpani psychicznie. Nie przypuszczali, że następnego dnia sami staną się ofiarami hitlerowskich zbrodniarzy…
Mity obalone
Niemcy wydali wyrok na Białkę przekonani, że Bazar nie przetrwałby ani dnia, gdyby mieszkańcy nie zaopatrywali ukrywających się w lesie żywność i lekarstwa. Podnoszony w czasach PRL argument, że masakra w Białce była zemstą za pomoc sowieckim partyzantom, nie znajduje oparcia w źródłach. Autorka wielu opracowań historycznych o partyzantach spod Ostrowa Lubelskiego Maria Wójcik pisze o wielkim zaskoczeniu na wieść o tej zbrodni i relacjonuje wypowiedź świadka wydarzeń, późniejszego członka sztabu partyzanckiego: „Białka wówczas nie należała do wsi z jakimś większym stażem działalności konspiracyjnej. Nie stanowiła stałej bazy partyzanckiej i nie wydarzyło się tam nic takiego, co mogłoby być poczytane za zamach na hitlerowski ład czy bezpieczeństwo [Niemców]”. Dla Niemców istotne były represje za pomoc Żydom, tym bardziej że pod Ochożą natrafili na młodą Żydówkę, która doprowadziła ich do Białki. Na pytanie, u kogo się ukrywała, wskazała rodzinę Bułtowiczów.
Na placu przed szkołą
– Kiedy jako dorosły chłopak przyjechałem po raz pierwszy samodzielnie do Białki, spotkałem na drodze pana Majewskiego, który w czasie okupacji był sołtysem – opowiada M. Bółtowicz. Przytulił mnie i z płaczem szepnął: „Wybacz, ale wskazałem Niemcom twego dziadka. Żandarmi przyszli do mnie jako sołtysa, jeden z nich przystawił mi pistolet do skroni i kazał zaprowadzić do Bułtowiczów. Tu najpierw zastrzelili ukrywane przez dziadków dzieci żydowskie – tę dziewczynę i jej dziesięcioletniego brata, a potem zrobili rewizję w gospodarstwie”.
Żandarmi otoczyli wieś dwoma kordonami. Systematycznie, dom pod domu, przeprowadzali rewizję i przeganiali wszystkich na plac przed szkołą. Tu zrobili selekcję. Kobietom i dzieciom do 12 roku życia kazali wejść do budynku. Na placu pozostało 140 mężczyzn. Między ustawionymi w rzędach, nieświadomymi czekającego ich losu przechadzał się dowodzący żandarmami hauptmann Rogalla. Szpicrutą wskazywał najstarszych mężczyzn, którzy mogli opuścić plac i wejść do szkoły. Pozostałych po kolei wzywano na przesłuchania. Pytanie było jedno: czy pomagali Żydom i „bandytom”. Przesłuchiwał Kurt Rogalla przy pomocy tłumacza wachmeistera Bruno Chylińskiego oraz inspektora policji Erhardta.
Krzyk rozpaczy
Przesłuchiwanie trwało do 12.00. Ocaleni zapamiętali, że wówczas K. Rogalla wyszedł na schody przed szkołą i rzucił w stronę zgromadzonych: „Alles banditen”. Dla żandarmów był to rozkaz do rozpoczęcia masakry. 25 mężczyzn ustawiono piatkami i rozkazano im przebiec na łąkę w pobliżu jeziora. W tym czasie karabiny maszynowe otworzyły ogień. Żandarmi rozpoczęli formowanie kolejnych piątek, ale wskazani odmówili przejścia na miejsce kaźni. Powstał chaos. Wówczas Rogalla kazał wycofać się swoim ludziom z grupy i wydał rozkaz rozstrzelania stojących z karabinów maszynowych. Odgłosy strzałów mieszały się z krzykiem zabijanych. Po chwili zapanowała cisza. Kilku żandarmów zaczęło dobijać rannych. Mimo tej germańskiej dokładności kilku przeżyło…
Po jakimś czasie wypuszczono kobiety i dzieci. Nad Białką rozległ się wielki krzyk rozpaczy. Słyszeli go mieszkańcy Sosnowicy, odległej od Białki o 5 km. Żandarmi, aby uciszyć wdowy i sieroty, zaczęli strzelać nad ich głowami. Rozpaczające kobiety i dzieci szukały w stosie trupów ciał swoich bliskich….
– Mój tata Zbigniew był dzieckiem, ale na tyle zaradnym, że pobiegł do domu po sanki, odszukał ciało ojca i przywiózł je do domu – mówi ze wzruszeniem M. Bółtowicz.
Następnego dnia we wsi słychać było odgłos pił i stukot młotków – to ocaleni z masakry i sąsiedzi z okolicznych wsi robili trumny. Część zamordowanych pochowano w prześcieradłach… 10 grudnia 1942 r. wyruszył z Białki na cmentarz w Parczewie przerażający orszak żałobny: ponad 90 furmanek w kondukcie rozciągniętym na 1,5 km. Kilku prawosławnych pochowano na ich cmentarzu w sąsiednim Uhninie. Lotnicy Luftwaffe fotografowali kondukt i „bawili się”, nadlatując od czoła na niskiej wysokości, co budziło przerażenie ludzi.
Podtrzymujemy pamięć
W 1950 r. mieszkańcy Białki usypali na miejscu zbrodni kopiec. Później przed szkołą stanął pomnik z tablicami, na których umieszczono nazwiska pomordowanych. Już w XXI w. władze gminy Dębowa Kłoda na kopcu ustawiły nowy pomnik. Co roku w rocznicę tragedii we wsi i w całej gminie oddawany jest hołd pomordowanym. W miejscowej kaplicy w intencji ofiar zbrodni i ich rodzin zawsze odprawiana jest Msza św.
Tak było i w tym roku. Eucharystię sprawował proboszcz parczewskiej parafii św. Jana Chrzciciela, do której należy Białka, ks. kan. Jacek Nazaruka. W kaplicy zgromadzili się mieszkańcy wsi, członkowie rodzin ofiar masakry z 7 grudnia 1942 r., goście. Przejmującym akcentem był liturgiczny apel poległych odczytany przez celebransa. Większość zamordowanych miała po 20, 30 lat.
– To tak po ludzku w głowie się nie mieści. Tyle sierot, tyle wdów po nich zostało. Przywołajmy tych ludzi tu, do naszej wspólnoty, wierząc, że patrzą na nas z nieba. Bardzo ważne, że tu jesteśmy, że podtrzymujemy pamięć, pielęgnujemy historię – tym samym wskrzeszamy tych, którzy tak przed 79 lat ucierpieli – mówił ks. J. Nazaruk.
Po Mszy św. uczestnicy uroczystości przeszli na plac przed szkołą. Złożyli kwiaty przy pomniku ofiar zbrodni oraz wysłuchali krótkiej informacji niżej podpisanego o sprawcach tragedii – żandarmach II kompani batalionu żandarmerii zmotoryzowanej składającego się z Austriaków z okolic Linza.
STANISŁAW JADCZAK