Komentarze
Co dalej?

Co dalej?

Cud Betlejemski od wieków przyciąga uwagę ludzi - nawet tych, którym pozostało jedynie „chrześcijaństwo kulturowe”, wiara w Boga bez Boga. Ale też w wielu z nas często nie budzi już owego radosnego, pełnego niepokoju zdziwienia, które było w Józefie, Maryi, pasterzach.

Jego miejsce zajęła rutyna. Powtarzalność i swoisty determinizm, nakazujący ubrać i zastawić odpowiednio stół, przygotować prezenty, godnie przyjąć w dom rodzinę, kojarzy się z jednym: zmęczeniem. Ba! Wielu nie interesuje w ogóle Boże Narodzenie jako takie - chodzi raczej o pospolity pretekst do świętowania. I nic więcej. A jeśli ktoś odnajdzie w sobie tyle odwagi, by dotrzeć do istoty świąt… Sztuką jest odnaleźć dziś Dziecię! - przebić się przez komercyjny zgiełk, hałas, pustkę. Uda się ona tylko tym, którzy zamilkną, dadzą się poprowadzić Słowu. Zastygną w pełnej pokory i miłości adoracji. W niezwykłości Bożych narodzin znajdą siłę do trwania przy Nim w zwyczajności pozostałych dni w roku. Może zbyt mało, zatrzymując się przy betlejemskim żłóbku, myślimy o tym, co będzie dalej. Iluminacje mają to do siebie, że szybko gasną. Choinki trafią na śmietnik.

Nowy Rok przytłoczy kolejnymi problemami i znakami zapytania. Ot, życie. Tak było również dwa tysiące lat temu. Gdy po słowach Gabriela Miriam wypowiedziała swoje życionośne „tak”, anioł znikł. Józef pozostał ze swoimi dylematami, choć „wziął do siebie Maryję jako małżonkę”. Po oddaniu pokłonu Nowonarodzonemu „pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane”. Potem zgasło światło. I wróciła codzienność.

Ciekawe, że ewangeliści praktycznie nie odnotowują, co działo się w ciągu kolejnych 30 lat. Swoją kronikarską dociekliwość „włączają” dopiero po rozpoczęciu publicznej działalności Jezusa. Więcej można znaleźć w apokryfach, ale je z kolei odrzucono jako niewiarygodne i mało wartościowe. Jakby codzienność bez cudów i „fajerwerków”, wypełniona pracą, odpoczynkiem, spotkaniami z ludźmi, momentami radosnymi i smutnymi, była wstydliwa, nieewangeliczna, niegodna uwagi. Doprawdy? Przecież życie nie składa się jedynie z chwil doniosłych, wielkich. To tylko ułamek czasu. Do nieba nie idzie się w butach siedmiomilowych – przypomniał kilka lat temu papież Franciszek na Campus Misericordiae. Małe kroczki, codzienne wierności, wygrane i przegrane bitwy są ważniejsze niż wielkie słowa i duchowe ekstazy.

Może dlatego w tak znikomym stopniu Święta Rodzina stanowi inspirację dla wielu z nas, ponieważ brakuje nam lustra owej „świętej zwyczajności”? Łatwiej nam mówić o „magii świąt”, niż dostrzec w nich rzeczywistą Bożą miłość. Bo tak naprawdę nie potrzebujemy Go w codzienności? Albo inaczej: bardzo potrzebujemy, ale brakuje nam odwagi, by przyjąć Jezusa i by narodził się w naszych sercach? Gdy tak się stanie, wtedy dopiero będzie można powiedzieć, że zrozumieliśmy, o co chodzi w Bożym Narodzeniu.

Ks. Paweł Siedlanowski