Moja droga z Maryją
Moje wyobrażenie o Bogu i Matce Bożej długo było dość mgliste, ukształtowane jeszcze przez lekcje religii w okresie szkolnym. Przez wiele lat uczestniczyłem w niedzielnej Mszy św. - nie zawsze systematycznie - w charakterze raczej widza, stojąc dość daleko od ołtarza, oczekując na jej zakończenie. Widziałem wokół siebie wielu ludzi o podobnym usposobieniu i myślałem, że tak ma być: Bóg jest gdzieś wysoko, obserwuje nas z daleka. O tym, że mamy Go na wyciągnięcie ręki, dowiedziałem się trochę później. Pierwszym bliskim spotkaniem z Nim była spowiedź w moim parafialnym kościele w pierwszy dzień Bożego Narodzenia u ks. Andrzeja Cioka. W trakcie tego sakramentu doznałem uczucia, jakby otworzyła mi się głowa i włożona do niej została wiara - nagle zrozumiałem, na czym polega działanie łaski uświęcającej.
Odchodząc od konfesjonału, popatrzyłem na główny ołtarz, w którym jest duży krzyż, a na nim Pan Jezus, i spojrzałem na Niego oczami żywej wiary, widząc w Nim Tego, który mnie kocha, czeka i jest zawsze przy mnie. Od tego dnia systematycznie chodziłem w każdą niedzielę na Mszę św.
Drugim istotnym momentem były święta wielkanocne. W sercu miałem pragnienie, by na Mszę św. rezurekcyjną pojechać do Kodnia. Pragnienie było tak silne, że zasnąć udało mi się dopiero nad ranem. Obudziłem się na 25 minut przed 6.00, a że do Kodnia jest z Piszczaca 20 km, ubierałem się w biegu – buty dosłownie latały mi nad głową – ale zdążyłem na czas. Wszedłem do sanktuarium, spojrzałem na obraz Matki Bożej i już wiedziałem, że było to wezwanie Maryi, a nie zaproszenie.
Wychowała moje serce
Tak zaczęły się coniedzielne pielgrzymki całej naszej rodziny do Kodeńskiej Pani, udział w Mszach św. w sanktuarium celebrowanych przez ówczesnego przełożonego kodeńskiej wspólnoty o. ...
LI