Artystka i społecznik
K. Bachanek, z domu Wysocka, to polska malarka urodzona 3 grudnia 1939 r. w Kamieńcu niedaleko Siedlec. Podczas 50 lat zaprezentowała swoje prace na 30 wystawach indywidualnych i ponad 200 zbiorowych. Jej obrazy można obejrzeć nie tylko w rodzimych muzeach, ale też za granicą. Jest laureatką licznych nagród krajowych i międzynarodowych, 30 października 2017 r. została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi nadanym przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę. Choć swoje dorosłe i zawodowe życie związała z Warszawą, o rodzinnych stronach nigdy nie zapomniała. Pytana, jak je wspomina, odpowiada: - Z wielkim sercem. Bo człowiek zawsze powinien pamiętać o swoich korzeniach. To bardzo ważne - dodaje. Rodzinny dom opuściła dość wcześnie, bo gdy poszła do szkoły średniej w Siedlcach. - W czasie wojny, do 1947 r., w naszym pałacyku w Kamieńcu przebywała nauczycielka Barbara Kozłówna.
Moja rodzina bardzo się z nią przyjaźniła, zaś ojciec, kiedy skończyłam siódmą klasę, pojechał do niej do Siedlec i powiedział: „Basiu, teraz twoja kolej”. To ona zajęła się mną, zamieszkałam w tym samym domu, co ona, przy ul. Świerczewskiego i zaczęłam naukę w liceum pedagogicznym – wraca pamięcią do lat młodości.
Jak przyznaje, od zawsze była artystyczną duszą, miała bujną wyobraźnię, talent do opowiadania, śpiewania, uwielbiała tańczyć, grać, ale przede wszystkim kochała piękno. – Gdy byłam w liceum, ktoś zauważył moją wrażliwość na przyrodę – przyznaje. – Rzeczywiście namiętnie malowałam bociany z Kamieńca, wiejskie drewniane chaty, spichlerze, ptaki na drzewach, potem przyszedł czas na grafiki, monotypie, linoryty – wylicza, tłumacząc, że od najmłodszych lat kochała naturę i przez to reagowała na jej piękno, dostrzegała ciekawe oświetlenie, różne zjawiska, jakie w niej zachodzą, a które potrafią zauroczyć. – Nigdy nie byłam na nią obojętna, stąd tysiące obrazów, jakie wyszły spod mojej ręki. W pewnym momencie cała szkoła była udekorowana moimi pracami – śmieje się.
Ruszyć przed siebie
Po ukończeniu liceum pedagogicznego pracowała w wieczorowej szkole rolniczej i szkole podstawowej, gdzie uczyła polskiego, historii, a przez rok nawet matematyki. Ukończyła też studia nauczycielskie o specjalizacji plastycznej, wiele kursów i szkoleń. Wciąż też tworzyła, ale nie tylko obrazy. Przez lata prowadziła kursy dla nauczycieli, wyszkoliła całe pokolenia pedagogów oraz artystów, pisała artykuły dla nauczycieli plastyki, prowadziła własną pracownię, działała w harcerstwie, organizowała warsztaty artystyczne dla dzieci i młodzieży. – Jeździliśmy po całej Polsce i świecie, zwiedzaliśmy, uczyliśmy się, przygotowując do egzaminów do szkół czy Akademii Sztuk Pięknych – tłumaczy. I wciąż tworzyła. Ale nie tylko piękno podlaskiej przyrody stało się tematem prac K. Bachanek, bo z równie wielką pasją przenosi na płótno pejzaże nadmorskie. Jest prezesem – jako pierwsza kobieta w historii – Stowarzyszenia Marynistów Polskich, które zrzesza wielu wspaniałych artystów z całego kraju. Wydała jedyną w historii książkę o polskich marynistach. Zaprzyjaźniła się nawet z Janem Pawłem II, dla niego malowała. – To przeżycia nie do opisania, miałam okazję spotykać się z nim osobiście – przyznaje.
Powrócisz tu
Choć zawodowe życie związała z Warszawą, do Kamieńca wracała, gdy tylko miała na to czas. Kiedy żyli rodzice i młodszy brat, odwiedzała rodzinne strony częściej. – Zawsze wracałam w wakacje. Często organizowałam kolonie, plenery. Zapraszałam swoich przyjaciół artystów, dzieci. Malowaliśmy rolników koszących łąki kosą, całe piękno Kamieńca – opowiada i przyznaje, że decyzja o oddaniu rodzinnej ziemi, choć nie była łatwa, okazała się dobrą i słuszną. – Mój mąż, który wtedy pracował zawodowo, przyjeżdżał z nami na te plenery i naprawiał dom, płoty itp. A ponieważ zajmowaliśmy się jeszcze jego rodzinnym domem koło Nasielska, a także naszym w Warszawie, brakowało na wszystko czasu. Postanowiłyśmy z siostrą Halinką, która mieszkała w Brodkach i miała dość pracy na swoim gospodarstwie, oddać ziemię oraz dom. Tak, oddać. Wybór padł na wnuczka mojego najstarszego brata, który u niego się wychowywał i nic nie miał. Kiedy dorósł, nie miał gdzie się podziać, a chciał założyć rodzinę. I to była świetna decyzja, bo do dziś cała rodzina, a mają pięcioro dzieci, dba o dom, ziemię. Jak jadę do Kamieńca, zawsze się uśmiecham, zawsze czekają na mnie z pysznym ciastem – przyznaje.
Wciąż żywe wspomnienia
Na pytanie, czy z czasem pejzaże rodzinnego Kamieńca odeszły w niepamięć, zatarły się, pani Krystyna odpowiada stanowczo: – Tego się nie zapomina nigdy. Mam szkice, plenerowe akwarele, z których wciąż korzystam, jeśli chodzi o przyrodę, łąki, lasy, pola, domy. I to są pejzaże Kamieńca. Poza tym wiele rzeczy z dzieciństwa doskonale pamiętam. Tak, jak spalenie naszej wsi w 1944 r. – wraca myślami do wspomnień, tym razem traumatycznych. K. Bachanek pamięta wszystko dokładnie i wyraźnie. Spalenie Kamieńca przez Niemców oraz współpracujących z nimi Ukraińców opisała w książce „Spalone marzenia”. – Niektórych obrazów wprost nie mogę się pozbyć. Uciekaliśmy, bo wypędzano nas z domów, podpalano je. Część ludzi zginęła… Pamiętam, że tata ratował konie, które ciągle wracały do budynków, choć one płonęły. Mimo to Niemcy go nie zastrzelili… Choć krzyczeli, ostrzegali, nie zrobili tego. My uciekaliśmy w łąki. Wciąż mam w głowie wyraźny obraz białego konia, który pasł się na soczyście zielonej, pięknej łące. Widzę to do dziś. Przez wiele lat zastanawiałam się, dlaczego ta łąka była taka piękna, soczysta, skoro wszędzie dookoła szalały płomienie? Dopiero po latach przypomniałam sobie, że to był maj… Po napisaniu książki przyrzekłam sobie, że muszę to namalować. Taka panorama byłaby doskonałym zakończeniem. Ale ciągle nie mogę się do tego zabrać…
Dać szansę
Jako artystyczna dusza chętnie dzieli się swoimi pracami, przekazując je różnym muzeum czy na aukcje charytatywne. Nikomu nie odmawia i może dzięki temu właśnie jej prace rozjechały się po całym świecie: są w Muzeum Regionalnym w Siedlcach, w Suchej, Stanach Zjednoczonych, Australii. – Ostatnio przekazałam 11 akwareli, z których dochód przyczyni się do ratowania dzieci na Kubie – zdradza. Jej kroki zawędrowały nawet za ocean. – W 2009 r. przygotowywałam w Detroit salę o historii Polski w muzeum polonijnym. Jadąc tam, myślałam, że będę zwiedzać muzea, czegoś się nauczę, a było odwrotnie, bo to oni chcieli się ode mnie uczyć i przez trzy tygodnie malowałam dzień i noc – dodaje ze śmiechem, podkreślając, że mamy w Polsce wspaniałych artystów, ale najczęściej wyjechali oni za granicę, bo w Polsce o nich nie dbano. – Dlatego oprócz tego, że tworzę, dbam również o innych, by mieli w Polsce możliwość rozwoju – puentuje.
JAG