Mój spacer z Panem Bogiem
Pani Elżbieta wie, że bieg ludzkiego życia najlepiej oddaje metafora drogi - tej polnej, na której sporo jest wybojów i zakrętów, a prostych odcinków, po których przejść można z zamkniętymi oczami - bardzo mało. - Chyba stąd wzięła się potrzeba zamykania uczuć w wierszach i przelewania ich na papier - tłumaczy prostolinijnie z uwagą, że aby człowiek zrozumiał sam siebie, musi uważnie przyjrzeć się swoim życiowym dróżkom. E. Jośko wychowała się w Warszawie, ale na świat przyszła w 1949 r. w Rudnie, skąd pochodzi jej mama. Z kolei rodzina taty wywodzi się z sąsiedniej wioski - Radcza. Nic dziwnego, że serce pani Elżbiety zawsze było podzielone na pół: między Warszawą, gdzie wzrastała, a tym skrawkiem Podlasia w gminie Milanów, dokąd przyjeżdżała na wakacje i święta.
Podczas jednej z takich wizyt, goszcząc u cioci w Kolanie, poznała swego przyszłego męża – Henryka. Po ślubie i kilku latach spędzonych w Warszawie wrócili tam, skąd wywodzą się ich korzenie. – Kocham wieś i to miejsce na ziemi. Ludzi poznałam m.in. dzięki swemu zawodowi, ponieważ jako pielęgniarka pomagałam chorym, choćby robiąc zastrzyki – przyznaje.
Pytana o poezję w swoim życiu, nie bardzo potrafi powiedzieć, jak to się zaczęło… Humanistkę z pewnością widzieli w niej rodzice, zachęcając, by uczyła się w Technikum Radiowo-Telewizyjnym. Ona jednak widziała siebie w zawodzie medycznym. – Byłam trzecim powojennym rocznikiem kończącym liceum medyczne w Warszawie. Obiecywano nam, że zostaniemy przyjęci na drugi rok medycyny. Ponieważ brakowało pielęgniarek, nie było mowy o wymarzonych studiach. Tak jak inni dostałam nakaz pracy we wskazanym miejscu. Trzy lata później dostałam się do Akademii Teologii Katolickiej na wydział psychologii, ale po pierwszym roku zrezygnowałam – opowiada.
Z tęsknoty i smutku
Pierwsze wiersze zrodziły się ze smutków i tęsknoty. – Dzisiaj jestem pogodzona z życiem, ale nie zawsze tak było. Wydaje mi się, że w duszy zaczyna nam grać właśnie w tych trudnych momentach, które odsuwamy od siebie. Może dlatego tych wierszy jest tak dużo – śmieje się pani Elżbieta. Ale dodaje, że źródłem natchnień były dla niej także przyroda i wiara, jak też okolicznościowe wydarzenia czy przeżycia.
– Był też taki moment, kiedy wyjechałam do pracy zagranicę. Na krótko, ale tam się zaczęło bardzo intensywne pisanie. Od razu po przyjeździe, na widok oliwkowego sadu i milionów stokrotek usiadłam z kartką papieru i zaczęłam pisać. Ot, palec Boży – mówi, przywołując po latach barwę zieleni wokół domu na odludziu i biel stokrotek, które tak ją poruszyły.
Trzymane w szufladzie
– Ile napisała pani tych wierszy? – dopytuję. – Bardzo dużo. Dzieci nieraz mobilizowały mnie, żeby je wydać, ale dla mnie nie to było najważniejsze. To wiersze pisane nie z myślą o innych, a dla siebie. Niewymuskane, nieugładzone. W moim odczuciu najważniejsze jest to, że wyrażam w nich siebie. Są bardzo osobiste, szczere. Niektóre pragnę zachować tylko dla najbliższych. Trzymam je w szufladzie – tłumaczy E. Jośko.
Z okazji obchodów 75 rocznicy mordu w Rudnie dokonanym przez Niemców 30 maja 1940 r. pani Elżbieta zaproponowała, że podczas uroczystości odczyta wiersz zatytułowany „Pamięć i modlitwa”. Napisała go, ponieważ w grupie pomordowanych mieszkańców Rudna był jej wujek – Ludwik Szczygieł. Od tamtej pory to swoje pisanie zaczęła pokazywać światu z większą odwagą. Odczytywała je na uroczystościach w miejscowej szkole, na spotkaniach seniorów, a ostatnio podczas obchodów 80 rocznicy mordu w Rudnie, które uświetniło poświęcenie pomnika. Wierszami obdarowuje też najbliższych, m.in. każdego z wnuków z okazji Pierwszej Komunii św.
Mój świat
Twórczość E. Jośko to jej enklawa, a zarazem świat w bardzo plastyczny sposób oddający porywy jej duszy. Opis gonitwy chmur w Alpach sprawia, że słuchacz uczestniczy w prawdziwym widowisku w górskiej kotlinie. Pani Elżbieta pięknie opowiada w swoich wierszach o uczuciach. Z okazji Dnia Matki opowiedziała o mamie, której „serce wszystko pomieści”, która jest „skarbem i nadzieją, mostem, który się nie łamie”.
W „Liście do Matki Bożej” napisała: „Matko Boża, ja wiem, zawsze na mnie czekałaś, gdy ruszałam na ten pielgrzymi szlak. I na drogę do Kodnia zdroje łask wypraszałaś, bym spokojnie i godnie spojrzała Ci w twarz”. A w wierszu „Spacer z Panem Bogiem”, który powstał tuż po powrocie z porannej Mszy św., rozmawia ze Stwórcą jak z najlepszym przyjacielem: „Budzisz mnie Panie o świcie,/ łaskawie podajesz swe dłonie,/ bym mogła wstać z posłania./ Już czuję, jak serce me płonie” – by po chwili przeprosić, że kawa, która „pachnie na stole” przerywa modlitwę. W wielu utworach pani Elżbiety pojawia się wątek dotyczący relacji autorki z Bogiem i wiary.
Moja babcia unitka
– Wiarę, tak jak patriotyzm, zaszczepili mi rodzice. Najwięcej jednak duchowych natchnień zawdzięczam mojej babci Ani. Urodziła się w Rudnie w rodzinie unickiej. Jak opowiadała, chrzest przyjęła dopiero w dziewiątym roku życia, a jej ślub z dziadkiem odbył się w tajemnicy pod dębem w lesie. Nie potrafiła pisać, ale czytała – najczęściej modlitewnik. Pamiętam ją chodzącą wszędzie z różańcem w ręce. Mam to po niej, bo czy jadę tramwajem w Warszawie, czy idę do sklepu, biorę różaniec i odmawiam. Byłą osobą wyrozumiałą, spokojną, cierpliwą, a zarazem pracowitą. Ponieważ dziadek zmarł wcześnie, na gospodarstwie została sama. Wydeptywała ścieżki do kościoła, pielgrzymowała do Kodnia, ale też do Częstochowy – wiązała tobołek i szła. Należała do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego. Nosiła brązowe płócienne szkaplerze, miała też brązowy serdaczek i spódnicę. Nie mam po niej pamiątek, ale w pamięci przechowuję pamięć jej grubej książeczki z pieśniami i obrazów religijnych, których w domu miała bardzo dużo – wspomina pani Elżbieta. I dodaje, że kroczy śladami babci. Również nosi szkaplerz. – Trzy lata temu, po rekolekcjach, które w Kodniu prowadził o. Dariusz Galant, przyjęłam szkaplerz matki Bożej kodeńskiej i złożyłam akt oddania się Jezusowi przez ręce Maryi. Od tej pory jestem członkinią Bractwa Szkaplerznego. Należę też do wspólnoty Rycerze Niepokalanej i do Żywego Różańca – wyjaśnia.
Prowadzi mnie Maryja
Od 24 lat E. Jośko pielgrzymuje do Kodnia. Trzy lata temu, pierwszego dnia pielgrzymki, za Wisznicami źle się poczuła. Postanowiła zaczekać na zięcia, który razem z synem jechał w tym czasie samochodem. Ponieważ zbliżała się 15.00, zaczęła odmawiać Koronką do Miłosierdzia Bożego. – Jak zwykle wzbudziłam w sercu intencje i jak zawsze przywołałam w pamięci bliskie mi osoby, m.in. babcię Anię. Kiedy robiłam znak krzyża, zadzwonił zięć z wiadomością: „mieliśmy wypadek”. Samochód był skasowany, ale im udało się w wyjść z tego zdarzenia cało – mówi pani Elżbieta, dodając, że nad jej bliskimi na pewno czuwała babcia Ania. A Matce Bożej Kodeńskiej za ich ocalenie złożyła wotum dziękczynne. – Jestem na takim etapie życia, że za wszystko Panu Bogu dziękuję. Kiedyś tylko prosiłam… Gdy nauczyłam się dziękować, wszystko okazało się prostsze – stwierdza. Dziewięć lat temu przed poważną operacją, wiedząc o zagrożeniu życia, zawierzyła się Maryi. Do szpitala szła bez lęku. – Myślę, że silną wiarę i pozytywne nastawienie do trudów życia mam po babci Ani. Wiele razy stawałam przed trudną decyzją, chorobą, cierpieniem, ale nigdy nie wątpiłam – podsumowuje.
LI