Powrót do średniowiecza
Kończy ten opis w następujących słowach: „Ach, kochanie, bądźmy prawdziwi dla siebie, dla świata, który wydaje się leżeć przed nami jak kraina snów. Tak różne, tak piękne, tak nowe, naprawdę nie ma ani radości, ani miłości, ani światła, ani pewności, ani pokoju, ani pomocy w bólu; i jesteśmy tutaj jak na ciemnej równinie omiatani zdezorientowanymi alarmami walki i ucieczki, gdzie ignoranckie armie ścierają się nocą”. Wielu z nas uważa dziś, że „ignoranckie armie” zaczęły ścierać się nocą dopiero wraz z pojawieniem się internetu i mediów społecznościowych. I prawdą jest, że te oparte na technologii media umożliwiły ogromną ekspansję naszej ciemnej równiny.
Kto wiedział na przykład, że – nawet w telewizyjnych talk-showach, gdzie nasze oczekiwania są słusznie dość niskie – celebrytka taka jak Whoopi Goldberg nie wiedziałaby, że nazizm zabił 6 mln Żydów na podstawie rasizmu zakorzenionego w ówczesnej „nauce swego rodzaju”? Ale w naszych czasach równina jest jeszcze bardziej mroczna, a armie bardziej ignoranckie niż nieustający cykl informacyjny w popkulturze. Zmarły już 20 lat temu Roger Scruton napisał książkę „Filozof z Dover Beach” (wciąż wartą przeczytania), w której, podobnie jak w innych jego późnych dziełach, świadomość rozmiarów i zakresu naszych obecnych kłopotów zbliżyła go do katolicyzmu. Równie pilny tom – o pozornie mniej złowieszczym tytule – pojawił się niedawno, wydany przez University of Notre Dame Press: „Uzdrawiające szalone prawdy Remiego Brague’a: średniowieczna mądrość dla epoki nowożytnej”.
Dlaczego dzisiaj polecam tę książkę?
Remi Brague jest mniej znany niż powinien. Oprócz napisania stosu książek na różne tematy filozoficzne i teologiczne, otrzymał Nagrodę Ratzingera 2012 (już w drugim roku jej przyznania), czyli rodzaj katolickiej Nagrody Nobla, ufundowanej początkowo z dużej osobistej darowizny od emerytowanego papieża Benedykta XVI, aby wypromować uczonych, których prace wykazały autentyczny i znaczący wkład w teologię w duchu podobnym do samego Benedykta. Książka „Uzdrawiające szalone prawdy” może z samego tytułu wyglądać jak jeszcze jeden wyraz katolickiej nostalgii za minioną epoką, którą świecki świat odrzucił jako Ciemne Wieki. Ale Brague ma na myśli dość specyficzne i wyrafinowane elementy średniowiecznej mądrości, które należy odzyskać, nawet jeśli chciałby zreformować lub odrzucić inne części tego dziedzictwa. Jego główna intuicja jest jednak – przynajmniej dla tego czytelnika – niepodważalna i stanowi sedno sprawy. Pomimo wielu prawdziwych ludzkich osiągnięć w ostatnich dziesięcioleciach nasza materialistyczna perspektywa wygnała nie tylko Boga, ale i rozumiejące poznanie z wszechświata, w którym się znajdujemy: „Bezwzględnie musimy być w stanie powiedzieć, dlaczego istnienie ludzi na tej ziemi jest dobrą rzeczą”.
Serce i rozum ponad czasem
Św. Augustyn na początku „Wyznań” zapisał słynną frazę: „Nasze serca są niespokojne, dopóki nie spoczną w Tobie”. A serca postmodernistyczne są szczególnie niebezpiecznie niespokojne właśnie dlatego, że nie mają już Boga jako absolutnego punktu odniesienia. Nawet przyroda, przy całej emocjonalności współczesnego ekologizmu, ma nam niewiele do powiedzenia, jeśli nie istnieje pojęcie Stworzenia, poza nieustannym powtarzaniem, że bez zdrowego środowiska ludzkość jest zgubiona. Powtarzając za Brague’em: „Bezwzględnie musimy być w stanie powiedzieć, dlaczego istnienie ludzi na tej ziemi jest czymś dobrym”. Brague wnosi ogromną erudycję w tych kwestiach, powołując się na źródła żydowskie, greckie, muzułmańskie i inne na przestrzeni wieków, a także bardziej współczesnych filozofów i teologów. To pozwala mu nie tylko zidentyfikować to, czego brakuje w naszym wieku, ale także uporządkować na głębszym poziomie niż zwykle to, co jest ważne, a nie tylko ruinami przeszłości. Jednocześnie ma sprytny i przystępny sposób pisania oraz ostre wyczucie współczesnej kultury. Weźmy tylko jeden przykład – mówi – że kiedy widzi coś takiego jak film „Seks w wielkim mieście”, przypomina mu to „Projekt Manhattan”. Innymi słowy, niczym niszczycielskie siły nuklearne wyzwolone przez naukowców w programie katastrofy, która doprowadziła do wybuchu bomby atomowej, nieokiełznana rozwiązłość metroseksualistów wyrządziła ogromną krzywdę rodzinie, społeczeństwu, a nawet samej seksualności. Problem tkwi nie tylko w naszych poglądach na seks, ale w naszym szerszym rozumieniu wolności jako prawa do robienia wszystkiego, co chcemy – mimo że w materializmie nie ma miejsca na wolność. W sferze politycznej jesteśmy dumni z naszych wolnych instytucji i mamy do nich prawo. Gwarantują społeczną i polityczną realizację wolności jako wolności. Ale coraz częściej są one – i czuję to w kościach coraz bardziej stanowczo – rozumiane jako systemy umożliwiające każdej jednostce dawanie upustu swoim emocjom, co zwykle oznacza zapewnienie wolności bycia niewolnikiem. Jak coraz wyraźniej pokazuje obecna wojna kultur spalonej ziemi, prawdziwa wolność powinna oznaczać naszą zdolność do dokonywania tego, co słuszne, nawet jeśli przyjmujemy za fakt, że wszyscy często się mylimy. To prowadzi go do postawienia problemu: „Zastanawiam się, czy wolność jest z jednej strony intelektualnie do pomyślenia bez idei stworzenia, a z drugiej dla przeciętnego człowieka bez idei przebaczenia”.
To nie ciemność, ale jasność
Ostatnie badania naukowe w dużym stopniu zrehabilitowały średniowiecze, pokazując, że nie był to czas nieokiełznanej ciemności, ale innowacji – tworzenia uniwersytetów, szpitali itp. Ale odkryliśmy też, że ludzie średniowiecza byli tacy jak my – mieszanką dobra i zła – z pewnymi mocnymi stronami, których bardzo potrzebujemy teraz. Właśnie dlatego wnikliwa ocena tego, czego jesteśmy w stanie się od nich nauczyć, może stać się lekarstwem na pewne, oczywiście nie wszystkie, współczesne bolączki, a to jest rzecz bardzo warta zastanowienia i zainteresowania.
Ks. Jacek Świątek