Kultura
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Siłaczka z Krzywdy

„Plastusiowy pamiętnik” czy „Rogasia z Doliny Roztoki” zna każdy, ale niewielu wie, że ich autorka Maria Kownacka kilka lat spędziła w podłukowskiej Krzywdzie. To tu podczas II wojny światowej napisała ponad 100 wierszy, tu odpoczywała, nabierała sił. To było jej miejsce na ziemi, które nazywała „rodzinną Mekką”.

M. Kownacka przychodzi na świat w rodzinie Jana i Ludwiki z Lesznowskich 11 września 1894 r. w Słupie niedaleko Kutna. Jej dość szczęśliwe dzieciństwo przerywa niespodziewana śmierć matki. Ojciec, nie radząc sobie z pięciorgiem dzieci, postanawia oddać Marysię na wychowanie rodzinie z Krakowa. Dziewczynka kompletnie się tam nie odnajduje. W 1906 r. próbuje nawet otruć się formaliną. Nieszczęście to jednak przynosi nadzieję na zmianę.

Maria zamieszkuje z rodziną starszej siostry Zofii na Suwalszczyźnie. Następnie są pensje w Warszawie, gdzie zdobywa wykształcenie, marząc jednocześnie o studiach. Niestety pragnienie to nigdy się nie spełni, ponieważ J. Kowancki oddaje zabezpieczone przez Ludwikę na edukację córki fundusze synowi Stanisławowi. Maria nigdy się z tym nie pogodzi. Chcąc nie chcąc, po ukończeniu szkoły zostaje nauczycielką w Dębowej Kłodzie, w powiecie kutnowskim. Dwa lata później trafia do Krzywdy.

 

Walczy o każde dziecko

Na Podlasie M. Kownacka przybywa na zaproszenie swojej siostry Janiny i jej męża Mieczysława Holnickiego-Szulca. Świeżo upieczeni małżonkowie zamieszkują w dworku, do którego wprowadza się także Maria. Niemal od pierwszych dni pobytu zaczyna organizować tajne nauczanie. Pracuje bez przygotowania pedagogicznego, ale z pasją. Nie ma pomocy naukowych, książek, stołów, krzeseł. Nie przejmuje się jednak tymi niedogodnościami, walcząc o każde zaniedbane dziecko. Oprócz szkoły prowadzi przedszkole i kursy dla dorosłych analfabetów. Pracuje od rana do nocy, nie otrzymując za to żadnych pieniędzy.

W 1915 r. dwór Holnickich-Szulców zostaje spalony przez wojska rosyjskie, a rodzina wysiedlona do Rosji, gdzie w Mińsku Litewskim spędza cztery lata.

 

Zapał pokonuje wszystko

„Po powrocie do Krzywdy 5 czerwca 1918 r., witana przez ludzi ze spontaniczną radością, oddaję się znowu z całym entuzjazmem pracy w mojej biednej szkole – w izbie czworackiej bez pieca i bez podłogi, po prostu na klepisku. Za to zapał zarówno dzieci, jak i nauczycielki, pokonuje wszystko: stelmach wieczorami robi ławki, ludzie pomagają jak tylko mogą. Ta moja samozwańcza szkółka jest uznawana przez władze, a nawet stawiana innym za wzór. Pomoce naukowe sporządzam sama, własnego pomysłu. O założeniu biblioteki nie ma mowy. Brak mi na to pieniędzy A tymczasem dzieci dopingują – «Niech nam pani co łopowi!» albo: – «A w Radoryszcu to była w stodole przedstawa w niedziele, a u nas to ni!…». Cóż było robić, trzeba było własnymi opowiadaniami zastąpić brak książek i własnego pomysłu obrazkami scenicznymi – brak repertuaru. Tak więc moje pierwsze utwory powstały, jak to się teraz mówi: «na zamówienie społeczne»” – zapisuje w swoich notatkach M. Kownacka.

Holniccy-Szulcowie zamieszkują w ocalonej oficynie. Maria wybiera tzw. czworaki przy szkole, gdzie jej dzieci „myszki bose i w parcianych sukienczynach do ziemi” – jak je określa – mogą być blisko swojej nauczycielki. Na jednym z zdjęć widać je idące z wielkim latawcem, na innym w jasełkowych strojach. „Zaraz po pierwszej wojnie światowej w ruinach spalonego domu wystawiłam z moimi szkolnymi dziećmi sztukę Janiny Porazińskiej «W noc wiosenną». Widowisko wyszło świetnie dzięki utworowi pełnemu realizmu, a zarazem uroczej poezji. Dzieci doskonale czuły się w swoich żywych i wesołych rolach, które im pozwalały być sobą, mówić ich własnym, prostym językiem, bez deklamacji i obcych, literackich zwrotów (jak to się obecnie mówi «bez drętwej mowy»)” – pisze.

 

„Wywrotowa maniaczka”

M. Kownacka zaczyna mieć kłopoty ze zdrowiem. Prawdopodobnie daje o sobie znać gardło po zażytej w dzieciństwie formalinie. Prowadzenie lekcji staje się wyzwaniem. W wolnej chwili odpoczywa na łonie przyrody. Jest zmęczona, ale jednocześnie szczęśliwa. Niestety, dni je szkoły są policzone. Matka szwagra Maria Szulc-Holnicka stwierdziła, że „szkoła nie wytrzymuje rachunku Krzywdy”. Tymczasem Kownacka podkreśla: „pracowałam honorowo”. Potem w jednym z wywiadów mówi: „Ta praca wciągnęła mnie bez reszty i nawet się nie zorientowałam, kiedy zostałam uznana za intruza, niejako podwójnego. We dworze bowiem uważano mnie prawie za wywrotową maniaczkę, natomiast okoliczni nauczyciele ludowi – za panienkę z dworu, która z nudów bawi się w oświatę, w dodatku nielegalnie, ponieważ moja szkoła nie była nigdzie zarejestrowana. Złożono nawet protest do powiatu, w wyniku czego pojawił się inspektor. Ku wielkiemu zdumieniu obu stron, i mojemu także, uznał moją szkołę za wzorową i przyznał jej pełne prawa […]”.

W tym czasie odwiedza ją przyjaciółka Basia Sadowska, młoda nauczycielka, która potajemnie wysyła rękopisy Marii do Heleny Radwanowej, redaktor „Płomyka”: „Zaczynam stale pisywać do czasopism dziecięcych wydawanych przez Naszą Księgarnię. Przez parę pierwszych lat zupełnie «honorowo», ale kto by się troszczył o honoraria – wobec szczęścia, że «człowiekowi» drukują jego utwory! Od tamtej chwili pozostaję stałą współpracowniczką czasopism Naszej Księgarni”.

 

Ciocia Marysia

W 1919 r. M. Kownacka wyjeżdża z Krzywdy: „(…) zmuszona naporem reakcyjnej rodziny szwagra, opuszczam pracę w krzywdzieńskiej szkole i przenoszę się do Warszawy”. Jednak do końca nie potrafi rozstać się z podłukowską miejscowością. Kiedy tylko może, przyjeżdża. Przywozi ze sobą m.in, Marię Dobrowską, późniejszą autorkę „Nocy i dni”. Bierze udział w rodzinnych zjazdach, letnich uroczystościach. Krzywdę nazywa „rodzinną Mekką”. Nie pamięta już, że opuszczała ją w dość gęstej atmosferze.

Za każdym razem, gdy wraca, dzieci z dawniej szkoły ludowej witają ją z radością, a ona zarówno z nimi, jak i swoimi siostrzeńcami chętnie spędza czas. Jeden z nich – Tomasz Rafałowski – tak pisze o Marii: „Moje pierwsze świadome kontakty z ciocią Marysią to pobyt w Krzywdzie jeszcze przed wojną. Byłem wtedy dzieckiem. Zachorowałem na świnkę. Trzeba mnie było odizolować od pozostałych dzieci, przeniesiono mnie więc z dworu na strych jednego z budynków gospodarczych, do pokoiku, do którego wchodziło się po drabinie. Zamieszkałem w nim na czas choroby (około dwóch tygodni). Jedyną osobą, która wtedy kontaktowała się ze mną i przynosiła mi jedzenie, była ciocia Marysia. Musiała wchodzić po drabinie dwa, trzy razy dziennie i robiła to z własnej woli! A przecież mogła spaść z drabiny albo zarazić się świnką. Nie zważała na to. Uwielbiała zajmować się dziećmi. Była bardzo opiekuńcza, a jednocześnie dość szorstka. Nie lubiła okazywać uczuć. Nie przytulała nas, gdy byliśmy dziećmi. Opowiadała, zabawiała wierszykami. Była aktywna, ale jako dobra przedszkolanka”.

Natomiast synowa J. Holnickiej-Szulc Dobrosława tak wspomina pisarkę: „(…) W czasie I wojny światowej uczyła i leczyła wiejskie dzieci. Był wśród nich Abramek, który później w majątku Holnickich został pisarzem. Dzięki cioci nauczył się pisać. Panna Marysia była dla niego świętością. Ciocia była typem społecznika. Opowiedziała mi zdarzenie sprzed lat, jak pewna mała dziewczynka wpadła do sagana z wrzącymi kartoflami. Miała straszne oparzenia. Przynieśli ją do dworu i ciotka się nią zajęła. Robiła okłady z oleju lnianego i wody wapiennej. Uratowała to dziecko. Na wsi bardzo ją cenili i szanowali. Pomogła wielu ludziom”.

 

Lata okupacji

W Krzywdzie Maria reperuje swoje słabe zdrowie, nabiera sił odpoczywa. Tu spędza także lata okupacji, podejmując ponownie tajne nauczanie, ale przede wszystkim rzuca się w wir pisania. To tu powstaje jej niewydrukowane opowiadanie dla dorosłych pt. „Jula od świń”, w którym wspomina o egzekucji łukowskich Żydów w latach 1942 i 1943. Tu pisze „Kajtkowe przygody”, „Tajemnicę uskrzydlonego serca” oraz „Świerszczykowy kram”.

 

Natala czuwa do końca

Wraca do Warszawy w lecie 1944 r. Dwa lata później do jej mieszkania na Żoliborzu wprowadzają się J. i M. Holniccy-Szulcowie. Wkrótce siostra Marii umiera na nowotwór płuc. Do stolicy przyjeżdża wówczas Natalia Kusaj, dawna pokojówka z Krzywdy, która poślubia Mieczysława. Niestety, małżeństwo nie trwa długo, bo szwagier pisarki ginie w wypadku. Natomiast Natala – bo tak nazywa ją pisarka – zostaje przyjaciółką Marii. Jest z nią w najtrudniejszych chwilach, m.in. w chorobie brata Stanisława, którego razem odwiedzają w prowadzonym przez siostry zakonne zakładzie w Mieni, a następnie chowają na cmentarzu w Cegłowie. Wreszcie Natalia czuwa przy chorej M. Kowanckiej. Jest z nią do ostatnich chwil 27 lutego 1982 r., kiedy Maria umiera. Od śmierci „siłaczki z Krzywdy” mija właśnie 40 lat.

MD