Sprint czy maraton?
Ale pośród zmienności zazwyczaj zawsze gdzieś ukryta jest stałość, starych diabłów tak szybko wygonić się nie da… Kiedy robiłem późnym popołudniem zakupy w „biedrze”, spotkałem paru znajomych - w koszach paczki pampersów (dzieci mają już dorosłe), słoiki z jedzeniem, makarony, kasze, artykuły o długim okresie przydatności do spożycia itp. Wszystko po to, by dołożyć się - na tyle, na ile budżet domowy pozwala - do prowadzonych w różnych miejscach zbiórek, pomóc uchodźcom. Jakby wyciszyły się kłótnie, gdzieś zginęła pani Ochojska ze swoimi jadowitymi komentarzami, poseł Franek Sterczewski nie uprawia sprintu pomiędzy pogranicznikami z reklamówkami czegoś tam w ręku, zamilkli celebryci.
Trudno o lans w tak dramatycznej sytuacji. Ba, Covid-19 zginął z czołówek serwisów informacyjnych! Nawet Bart Staszewski łaskawie przestał się fotografować na tle przykręcanych przez siebie fejkowych tabliczek z napisem „Strefa wolna od LGBT”, o Marcie Lempart nie wspominając! Zapanował niejako narodowy konsensus. Ludzie zjednoczyli się w pomaganiu, bez patrzenia na to, kto jest pisowcem, a kto lewakiem. Pięknie!
Ale tak też było wtedy, gdy umarł Jan Paweł II, gdy rozbił się rządowy samolot w Smoleńsku. A potem… Wszystko wróciło do normy. Polskiej normy. Obrzydliwie powtarzalnej, brzydko pachnącej fekaliami „młodych, wykształconych, z dużych miast” sikających do zniczy płonących na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie podczas żałoby narodowej, upstrzone kłamstwami „Soku z buraka” i „uprzejmym” donoszeniem na Polskę do unijnych agentur. Niestety.
Jesteśmy – jako społeczność – świetni w sprincie. Z maratonem jest gorzej. Wiele wskazuje na to, że obecna sytuacja (wojna na Ukrainie, wzbierająca fala uchodźców, narastająca drożyzna połączona z dwucyfrową inflacją) nie skończy się szybko. Co wtedy? Emocje opadną, bo taka jest ich natura. Czy politycy wytrzymają, by przy okazji pomagania nie błysnąć partyjnym logotypem, koszulką z nazwą ugrupowania, robiąc sobie selfie i przy okazji kampanię wyborczą? Opozycja, przywykła do totalności, rzuci epitetem w stronę rządzących? A może usłyszymy, że „no tak, pomagamy, ale wcale nie jest z nami tak dobrze, bo «uchodźcom» szturmującym zasieki z drutu kolczastego na granicy z Białorusią to pomagać nie chcieliśmy” (na marginesie: jak prezentują się młode byczki z ajfonami w dłoniach i w kurtkach po tysiąc euro za sztukę na tle uciekających od wojny zapłakanych matek z dziećmi, mogliśmy się sami niejednokrotnie przekonać oglądając relacje TV)?
Wierzę w polską gościnność, dobre serce zwykłych ludzi. Im biedniejszych, tym bardziej współczujących i otwartych, których zaangażowanie zadaje kłam narracji, jako byśmy byli narodem ksenofobicznym i wrogo nastawionym do „obcego”. Mam poważne wątpliwości, czy do „maratonu” są gotowe tzw. elity? Czy znów nie będzie to tylko błysk, który szybko się skończy, pomaganie się znudzi, bo ekonomia podpowie, że to się jednak nie opłaci. Bo zbyt wiele innych spraw jest do ugrania.
Czas pokaże.
Ks. Paweł Siedlanowski